Czytanie dużej ilości książek to przejaw klasizmu?
Co roku, w Międzynarodowy Dzień Książki, pojawia się raport Biblioteki Narodowej dotyczący stanu czytelnictwa w Polsce. Co roku po tym raporcie następuje lament, jak to źle, że Polacy nie czytają książek. Od jakiegoś czasu pojawia się jednak nowy lament – lament nad lamentem. I o tym będzie ten tekst.
Polacy czytają mało książek.
Jesienią 2022 roku lekturę co najmniej jednej książki (papierowej lub cyfrowej) zadeklarowało 34% badanych w wieku co najmniej 15 lat.
Stan czytelnictwa książek w Polsce w 2022 roku
Obecnie analfabetyzm w Polsce, czyli brak umiejętności czytania i rozwiązywania czterech działań matematycznych, dotyczy 0,2% społeczeństwa (źródło). To oczywiście mało, biorąc pod uwagę to, że jeszcze w latach 60. dotyczył 2,7% Polaków (nie wspominając o tym, że w 1939 r. było to 20%).
Analfabetyzm niejedno ma imię
Pogłębiają się natomiast inne zjawiska związane z analfabetyzmem: analfabetyzm wtórny i analfabetyzm funkcjonalny. O ile poziom tego pierwszego, dotyczącego osób, które umiały czytać, ale utraciły tę umiejętność, nie wzrasta szybko, o tyle poziom tego drugiego pnie się wyżej i wyżej.
Według Międzynarodowego Badania Kompetencji Osób Dorosłych (PIACC) z 2013 r.:
15% ludzi w wieku od 16 do 65 lat nie jest w stanie zrozumieć łatwego tekstu, najczęściej formularza, wyciągnąć z takiego tekstu faktów i danych, a także w bardzo ograniczonych sytuacjach dokonać ich weryfikacji, czyli sprawdzić, czy to, co przeczytali, jest prawdą. (…)
Gdy problemem jest ulotka do leku, rozkład autobusów, mapka z pogodą… Kim są współcześni analfabeci?
Podstawowym problemem tej grupy jest bardzo ograniczony zasób słownictwa. – Wszystkie teksty, w których pojawiają się terminy naukowe, trudniejsze wyrazy, ale też pojęcia abstrakcyjne, są już wyzwaniem (…). Dla nas wydaje się to zupełnie oczywiste, że ludzie rozumieją, co to znaczy: jestem szczęśliwy, zadowolony czy sfrustrowany. Tymczasem te kilkanaście procent dorosłych może nie być w stanie nazwać swoich emocji, zobaczyć ich w sobie. Czują się “dobrze” albo “źle”. A wraz z ograniczonym słownictwem znika całe spektrum odczuć abstrakcyjnych. Skoro nie wiem, jak je nazwać, to nie wiem, co się ze mną dzieje.
Jestem bardzo ciekawa, jakie będą wyniki badań z lat 2022-2023. W roku 2024 ma ukazać się ich podsumowanie.
Bardzo polecam cytowany wyżej artykuł Justyny Sucheckiej napisany na podstawie rozmowy z dr Kingą Białek, wykładowczynią dydaktyki języka polskiego ze Szkoły Edukacji Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego. To, co ta naukowczyni mówi, to złoto i szkoda, że tak słabo wybrzmiewa jej głos w debacie publicznej.
W tym kontekście nie boję się powiedzieć głośno i stanowczo: Polacy mają problem z analfabetyzmem funkcjonalnym, a ten bierze się z tego, że nie czytają książek, a nawet jeśli, to w większości czytają bez zrozumienia lub wybierają teksty, które nie są dla nich żadnym wyzwaniem.
Warto podkreślić te zdania: “wraz z ograniczonym słownictwem znika całe spektrum odczuć abstrakcyjnych. Skoro nie wiem, jak je nazwać, to nie wiem, co się ze mną dzieje”, a potem pomyśleć o tym, że być może problem, jaki mamy z naszymi emocjami nie wynika z tego, że ich nie czujemy, ale tego, że nie potrafimy ich nazwać. Zostawiam tę refleksję do własnych rozważań i wracam do czytania.
Dr Białek zwraca uwagę na to, że:
Specjaliści mówią o tym, że to do trzeciego roku życia mamy do czynienia z prawdopodobnie najbardziej intensywnym momentem rozwoju językowego – przypomina dr Białek. – To, jakim językiem mówią rodzice, przekłada się na umiejętności dzieci. Wyobraźmy sobie, że ktoś do trzeciego roku życia jest w rodzinie defaworyzowanej, nie ma szans rozwinąć bardziej złożonych struktur. Do tego nie idzie do przedszkola, bo zgodnie z obecnymi przepisami nie musi aż do szóstego roku życia. Gdy trafia do zerówki, różnica między nim a dzieckiem, które rozwija się w lepiej uposażonym środowisku, jest już ogromna – dodaje badaczka.
Tymczasem dla umiejętności czytania kluczowa jest również właśnie umiejętność mowy. – Jeśli nie uczysz dziecka nowych słów, struktur zdaniowych, to ono nie będzie dobrze czytać – mówi badaczka. – A są takie domy, gdzie dziecko zyskuje ledwie 600 słów, gdy w innych słyszy ich tysiące. Tylko zastrzegam, że nie chcę powiedzieć: to wszystko wina rodziców. Mówię raczej: edukacja przedszkolna i szkolna jest tu bardzo ważna, żeby podjąć próbę zasypania tej przepaści – dodaje Białek.
W wywiadzie są też powtórzone wyniki badań, według których brak środowiska czytelniczego w dzieciństwie (czyli tego, że w domu są książki, że dziecko widzi czytających dorosłych) powoduje, że dorośli ludzie czytają mniej albo w ogóle oraz że częściej stają się analfabetami funkcjonalnymi.
Czytanie to klasizm
Teoretycznie, statystycznie, naukowo wiemy, że umiejętność czytania ze zrozumieniem jest kluczowa dla świadomego i odpowiedzialnego funkcjonowania w społeczeństwie. Dlaczego więc, gdy pojawia się lament nad słabą kondycją polskiego czytelnictwa, zaraz potem od jakiegoś czasu pojawia się kontrlament o tym, jak to elity, zaślepione swoim przywilejem, deprecjonują wartość osób nieczytających?
Czy bez czytania można żyć? Można. Parafrazując słowa Sheldona z The Big Bang Theory, do życia potrzebujemy tlenu, wody, pożywienia i wydalania – wszystko inne jest opcjonalne.
W taki podejściu właściwie cała nasza aktywność kulturowa, naukowa i społeczna jest właśnie opcjonalna. Czyli da się żyć bez umiejętności czytania, liczenia, bez wrażliwości na sztukę, znajomości języków obcych. Wszystko się da.
Tylko że, i tu znów powołam się na mądrość kogoś innego, tym razem mojej matematyczki z liceum, która mówiła: “Bez matematyki można żyć, ale co to za życie”.
Czy da się żyć bez czytania? Pewnie, że tak. Czy osoba, która nie czyta jest mniej wartościowa? Absolutnie nie. O naszej wartości jako istoty żyjącej nie świadczą żadne nasze umiejętności. To wszystko jest prawda. A jednak bardzo nie zgadzam się z idącym za tymi myślami przekonaniem, że czytanie lub nie jest obojętne dla życia człowieka.
Na pewno ta czynność nie świadczy o wartości człowieka, ale sama w sobie na pewno jest wartościowa – dużo wartościowsza niż nieczytanie. I chodzi mi tu zarówno o brak umiejętności czytania w ogóle, jak i nieczytanie książek, a wężej – literatury pięknej.
Tak, są osoby nieczytające, a będące dużo wrażliwsze i mądrzejsze mądrością życiową od niektórych osób czytających wiele i uczenie. Nadal – nie zmienia to faktu, że czytanie literatury pięknej ma wielką wartość i wpływa wielorako na nasze umiejętności, rozwój, wrażliwość.
Skąd więc ten cały kontrlament i rzucanie w przestrzeń, że takie raporty jak ten Biblioteki Narodowej to przejaw klasizmu?
Mam przeczucie, że to takie wylewanie dziecka z kąpielą. Bo tak, jest wiele osób wyśmiewających, lekceważących tych, którzy nie czytają. I nie zadają sobie nawet pytania, dlaczego ci ludzie nie czytają. Powodów może być zaś wiele. Na przykład ten, że przy wyjątkowo intensywnych małych dzieciach lub chorowitych, ostatnie na co rodzic ma ochotę, to czytanie. A gdy człowiek jest po ciężkiej zmianie w pracy fizycznej, jedyne o czym marzy, to wyłączyć się na kanapie, a nie podejmować wysiłek intelektualny.
Czy to jednak sprawia, że takie badania jak PIACC, pokazujące, że analfabetyzm funkcjonalny wpływa na to, jak dana osoba radzi sobie w życiu zawodowym, a co za tym idzie dla społeczeństwa, jak szybko rozwija się dany kraj, są klasistowskie?
Badania to badania. Można je opowiedzieć w bardzo różny sposób, bazując na tych samych wynikach (świetnie pokazuje to Marcin Napiórkowski w książce Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat).
Może więc, zamiast doszukiwać się klasizmu, zacząć szukać sposobów na to, żeby pokazać czytanie jako coś przyjemnego i atrakcyjnego, a po drugie, sposobów na to, jak uczyć, zarówno dzieci, jak i dorosłych, strategii czytania.
Dr Białek uważa, że w nieustannej dyskusji o kanonie lektur ważniejsze powinno być jednak to “jak czytasz”, a nie “co czytasz”.
– Książki można czytać dla przyjemności, a ta przyjemność może być różna – mówi. – Czasem daje nam ją to, że wciąga nas fabuła, a czasem zachwyt nad misterną formą. Jeszcze innym razem czytamy, by czegoś dowiedzieć się o świecie. W szkole nie chodzi o to, żeby ocalić literaturę, tylko żeby ocalić dzieci. I żeby na koniec dorośli rozumieli, co czytają – przekonuje.
Samo wciąganie kolejnych interesujących książek można porównać do jedzenia podczas oglądania (i czytania również). Człowiek nagle orientuje się, że ma pusty talerz, czuje, że ma pełny brzuch, ale jak smakowała potrawa, jak wyglądała, to już umknęło jego uwadze.
Tu również warto uwrażliwić na fakt, że nie każde czytanie ma sens. We wcześniejszym cytacie dr Białek zwracała uwagę na zasób słownictwa wynoszony z domu. To dotyczy również książek. Jeśli pozostajemy ciągle na etapie lektury tekstów, w których ten zasób jest ubogi albo w których nie znajdujemy dla siebie leksykalnych wyzwań – czy to na poziomie zrozumienia, czy estetyki – to mimo że czytamy dużo, to to czytanie nas nie rozwija. Jemy ciągle zupę pomidorową. Owszem, smaczna, ale żywienie się tylko nią bardzo ogranicza związki odżywcze trafiające do naszego organizmu.
W wywiadzie przeprowadzonym z Justyną Suchecką przez Paulinę Januszewską można przeczytać ciekawą wymianę pytań i odpowiedzi:
Ale zaraz, zaraz. Czytamy przecież mnóstwo tekstów w mediach społecznościowych, SMS-y, maile. Bez przerwy komunikujemy się ze sobą na piśmie.
Czytasz, ale nie rozumiesz. Możliwe, że jesteś współczesnym analfabetą
To nie są jednak przekazy wymagające przeprowadzenia pogłębionej czy jakiejkolwiek analizy. Nie stanowią one żadnego wyzwania intelektualnego. Posługujemy się komunikatami na takim poziomie, jaki sami reprezentujemy, lub niższym. W połączeniu z bańkowością sieci i rozleniwieniem spowodowanym przez wyręczające nas w myśleniu aplikacje daje to fatalny efekt.
To znaczy?
Obcujemy tylko z takimi treściami, z którymi się zgadzamy i które potrafimy przyswoić. Nie podważamy ich, nie weryfikujemy, nie stawiamy sobie wyżej poprzeczek. To sprawia, że całkowicie zaczynamy tracić zdolność krytycznego myślenia, a także rozumienia wszystkiego, co nie jest zgodne z naszymi przekonaniami i przyzwyczajeniami.
Dlatego właśnie warto od czasu do czasu pokusić się o lekturę czegoś spoza naszej czytelniczej strefy komfortu. Żeby w bezpiecznych warunkach zaznajomić się z innym spojrzeniem na świat, z innym słownictwem. Nie mówię, że ma się od razu podobać. Wartości książki nie mierzy się podobaniem lub nie (o czym pisałam m.in. w tekście Literatura “to nie jest film profilaktyczny”).
Kolejna sprawa: czytanie jak w internecie, czytanie łatwych tekstów, nie ćwiczy naszej umiejętności skupiania się.
Ci, którzy mają trudności z czytaniem, często nie potrafią w ogóle skupić się na tekście. – Przeczytanie artykułu podzielonego na akapity wymaga czasu, skupienia i poświęcenia tej czynności, która jest żmudna, trudna i wymaga dużo wysiłku, odpowiedniej uwagi. Oni tego nie robią, nie mają takiego nawyku – mówi dr Białek. I przypomina, że temu należy zapobiegać już w najmłodszych latach. – Badania pokazują, że jeśli w czwartej klasie nie nauczymy dzieci skupiać się na tekście przez dłuższy czas, to jest duża szansa, że one tego nigdy nie nadrobią. Bardzo trudno to odkręcić – podkreśla.
Nie chodzi wcale o to, żeby teraz wszyscy zaczęli czytać Ulissesa Jamesa Joyce’a albo teksty filozofów postmodernistycznych. Ważne jest poszerzanie swojej strefy czytelniczego komfortu, robienie wyzwań dla mózgu. Takiemu wyćwiczonemu mózgowi łatwiej przychodzi później wyłapanie manipulacji, chwytów perswazyjnych czy kombinowania przy słupkach w statystykach.
Zacytuję samą siebie:
Dość często powtarzam, i zrobię to raz jeszcze, że Ci, którzy wpływają na nas za pomocą słowa, czy to w reklamie, czy w wystąpieniach publicznych, wiedzą, jak działa język i jak można przez jego odpowiednio kształtować reakcje odbiorców o wiele lepiej niż przeciętny użytkownik języka.
https://wiankislow.pl/nie-kazde-czytanie-ma-sens/
Dziwimy się (przynajmniej niektórzy), jak łatwo szerzą się wśród społeczeństwa teorie spiskowe, nienaukowe analizy, fake newsy. Dzieje się to m.in. dlatego, że wielu z nas brakuje umiejętności krytycznego czytania, czyli czytania z namysłem, a co za tym idzie – krytycznego myślenia i rozróżniania prawdy od fałszu.
I nie, czytanie samych komiksów, książek o kupie, czy erotyków Blanki Lipińskiej nie poprawia tego stanu rzeczy.
Czym innym jest, jeśli stosujemy płodozmian – to znaczy czytamy różne rzeczy. Oczywiście są ludzie, którzy obcują tylko z literaturą wysoką. Ich sprawa. Wiemy jednak, że jedną z funkcji literatury jest również dostarczanie przyjemności, oderwania się. Nie jest natomiast jedyną! Czytanie lekkich powieści nie jest samo w sobie niczym szkodliwym. Czytanie tylko tego typu literatury, opartej na silnych schematach, już może szkodzić.
Czy czas na czytanie książek jest przywilejem?
Pewnie tak. Zdrowe odżywianie się też jest przywilejem. Kupowanie dobrej jakości, a co za tym idzie drogich, ubrań raz na 10 lat również jest przywilejem.
Bywa w życiu tak, że nie możemy tego wszystkiego robić. Czy to jednak wystarczająca wymówka, żeby móc rozgrzeszyć się z nierobienia niczego?
Łatwo zarzucić klasizm czy uprzywilejowanie. Trudniej z wyrozumiałością przyjrzeć się problemowi i zacząć szukać rozwiązań.
Ludźmi, którzy nie rozumieją tego, co czytają, którzy nie są w stanie opisać swoich uczuć, ludzi kierujących się emocjami i odbierającymi tylko taki przekaz łatwiej się steruje.
Czy to nas czeka w epoce “po piśmie”, jak pokazuje Jacek Dukaj (Po piśmie)?
Czy wtedy już nie będzie klasizmu czytania?
Fot. Karo Wicher, https://mamyplener.pl