fbpx
Chłopiec siedzi na drewnianej ławce przed drewnianym domem i czyta książkę.
Artykuły,  Literatura,  Rozmyświanki

Literatura “to nie jest film profilaktyczny”

Uwiera mnie wyłącznie estetyczny odbiór literatury. Estetyczny w tym sensie, że dobry tekst = tekst, który mi się podoba, zły tekst = tekst, który mi się nie podoba. Uwiera mnie także traktowanie literatury, jak to trafnie ujęła Alicja (@nienormalna_baba), pisząc o sztuce w ogóle, jako film profilaktyczny.

Sztuka to nie film profilaktyczny. Nie musi być od dna po samo wieko wypełniona edukacyjnymi i zideologizowanymi treściami. Nie musi przekazywać konkretnych wartości. Może być opisem sytuacji, którą ocenić musimy sami.

Lepiej być jak Jeffrey Dahmer, niż być seksistą

Nie wymagajmy od literatury promowania wyłącznie postaw, z którymi nam po drodze.

Jak natomiast wygląda przepis na dobrą książkę dzisiaj?

  • Podoba mi się (cokolwiek to znaczy).
  • Trafia w mój gust czytelniczy.
  • Wiadomo, jakie zachowanie jest złe, a jakie dobre. Złe zachowanie jest piętnowane, dobre jest pożądane.
  • Bohater jest podobny do mnie albo taki, jakim chciałabym być, a raczej nie będę (z różnych względów).
  • W fabule znajduje się rozwiązanie problemów bohatera. A jeśli dodatkowo ja mam podobne problemy, to już w ogóle świetnie, bo przynajmniej znajduje na nie radę.

Widać to zwłaszcza w podejściu do literatury dla dzieci.

Tak jakbyśmy w rozwoju literatury dziecięcej cofnęli się o 170 lat, do Stanisława Jachowicza. Tenże poeta przysłużył się dla literatury dziecięcej bardzo, ponieważ właściwie jako pierwszy polski autor zaczął pisać teksty skierowane do dzieci w sposób dla nich zrozumiały – bez alegorii, wyszukanego języka. Nie, bajki Ignacego Krasickiego nie były przeznaczone dla dzieci. Podobnie jak baśnie zebrane przez braci Grimmów. Jachowicz pisał prostym językiem, zwierzęcy bohaterowie byli po prostu bohaterami, a nie znakami przywar ludzkich, dał głos dziecku jako podmiotowi, nie tylko przedmiotowi wychowania. Jednocześnie jego przypowiastki to właśnie takie filmy profilaktyczne – co należy czynić, a czego nie; do czego prowadzą różne zachowania; jakie są pożądane, a jakie wręcz przeciwnie. Na długo stały się one wyznacznikiem dobrego tekstu dla dzieci. Wyłom zrobiła dopiero Konopnicka, ze swoją prostą radością i poetyckością w twórczości dla dzieci. A już w ogóle system rozwalili Tuwim i Brzechwa ze swoimi wierszykami, które najczęściej niczego nie uczyły. Bo czego, przepraszam, uczy opowieść o musze, która leciała do Zgierza i zobaczyła pożar albo wyliczanie, co się mieści w wagonach? Dostarczały za to mnóstwo radości i zabawy… językiem, również dorosłym.

Dzisiaj znów wracamy, a przynajmniej widzę taki trend w grupach dla rodziców o książkach dla dzieci, w których co i rusz pojawiają się pytania o książki, które pomagają: uporać się ze złością, odpieluchować dziecko, wytłumaczyć śmierć, pokazać różne rodzaje rodziny itp. Oczywiście literatura ma i taką funkcję, ale nie jest ona ani jedyna, ani główna.

Z drugiej strony natrafiam na ostrzeżenia przed tekstami, w których pojawiają się treści obecnie niepoprawne, nieodpowiednie słowa (dobrym przykładem jest tu Mikołajek), niesmaczne żarty itp. Autorzy sami poprawiają się w kolejnych wydaniach. A niegdysiejsze fanki fukają na mizoginistyczne zachowania Ignacego Borejki z sagi Musierowicz czy faktyczne poparcie dla patriarchatu w późniejszych książkach o Anne Shirley z serii Montgomery.

Ten sposób myślenia pojawia się też w odbiorze literatury dla dorosłych.

(Tu dochodzą też do głosu pozaliterackie poglądy pisarza).

Jeśli w książce bohater lub bohaterka głoszą szkodliwe poglądy, a jednocześnie są przedstawieni w atrakcyjny sposób – należy spalić książkę i oczadzić autora/autorkę, bo jeszcze, nie daj Boże, ktoś pomyśli, że tak się powinno żyć. Należy więc zohydzić zło (czymkolwiek ono jest).

Zło musi być wyraźnie oznaczone i napiętnowane. Nie tak, jak to zrobił Sienkiewicz. Chciał dobrze, a wyszło…

Autor Trylogii, po serii powieści historycznych, które wyniosły go na piedestał, wrócił do zarzuconych tematów mu współczesnych. Choć widział, że nie wszystkie ideały pozytywizmu okazały się idealne, choć miał „ale” do swoich pierwszych prób pisarskich, choć idea pisania „ku pokrzepieniu serc” okazała się sukcesem, to jednak ten okropny modernizm ze swoim dekadentyzmem jeszcze bardziej grał mu na nerwach. Dlatego szanowany pisarz, z którego zdaniem tak bardzo liczył się naród, nieważne, pod jakim zaborem, postanowił wypuścić książkę profilaktyczną, ostrzegającą przed zgubnym wpływem dekadenckiego myślenia. Napisał powieść Bez dogmatu (1891). Już sam tytuł daje do myślenia. A główny bohater jeszcze bardziej.

Leon Płoszowski, nadwrażliwy, chwiejny, pesymistyczny itp. kończy (spoiler alert!) bez pieniędzy, bez miłości życia, a w końcu i bez życia w ogóle. Książka okazała się wielkim sukcesem. Również za granicą. Ponoć chwalił ją sam Tołstoj. Problem tylko, że jej przesłanie potraktowano zupełnie odwrotnie. Powieść, która miała przestrzegać przed zgubnym dekadentyzmem okazała się jego wspaniałą i pociągającą analizą. Główny bohater niczego nie obrzydzał, a uwznioślał. Nie stanowił przykładu negatywnego (nie dekadentyzuj, bo skończysz marnie), a chwytał za serce czytelnicze stające na koniec historii po jego stronie. Henryk Sienkiewicz naprawdę nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. (Innym razem, w krótkim opowiadaniu Nirwana, próbował wyśmiać manierę impresjonistyczną i modę na paranormalne stany, ale też odczytano je na odwrót. No nie miał facet szczęścia do profilaktyki).

Dążenie do wyrzucenia z listy lektur W pustyni i w puszczy czy cancelowanie Murzynka Bambo jest takim profilaktycznym, nomen omen, działaniem, żeby wyeliminować wszystko, co niezgodne z naszym rozumieniem świata za wszelką cenę. Bo jeszcze się spodoba i co wtedy.

Modelowanie przez literaturę istnieje i nie należy zapominać również o tej jej funkcji.

Sama zresztą napisałam tekst o tym, jak literatura po dziś dzień wpływa na nasze rozumienie rzeczywistości (podałam przykład Makbeta i Wandy, „co Niemca nie chciała”). Wyłączne skupienie na tej funkcji bardzo upraszcza rozumienie roli, jaką spełnia czytanie. Wtedy rzeczywiście literatura może być bardzo niebezpieczną bronią w rękach tych, z którymi się nie zgadzamy, a którzy mają pieniądze (lub mecenasów z pieniędzmi) na to, żeby wypromować swoją opowieść o świecie. Niestety, większość literatury czytanej i pożądanej, niezależnie od czasów, to wynik dobrych układów, a nie tylko talentu i uznania wśród publiczności. Bardzo ciekawa w tym kontekście jest analiza rynku wydawniczego w XVIII-wiecznej Francji i jego znaczenie dla wybuchu rewolucji dokonana przez Rogera Chartiera (w książce Czy książki wywołują rewolucje? Szkice z historii książki, lektury i kultury piśmiennej, Warszawa 2019).

Skupienie na literaturze jako profilaktyce prowadzi do palenia niebezpiecznych książek i tworzenia indeksu ksiąg zakazanych. Pozbywamy się tego, co źle modeluje nam czytelników.

Wtedy jednak zamiast rozwijającej funkcji literatury, która wspiera samodzielne czytanie, mamy rozleniwiające czytanie, dające gotowe rozwiązania.

Czy takie czytanie jest naszym marzeniem?

Może więc zamiast walczyć z książkami; z tematami, jakie się w nich podejmuje; z bohaterami, którzy są atrakcyjni, ale źle czynią, lepiej zająć się propagowaniem tego, co ja nazywam świadomym czytaniem?

Gdy odbiorca podczas lektury zadaje sobie pytania:

  • Jakie emocje wywołuje we mnie ten tekst?
  • Co pociąga mnie w tym bohaterze, skoro widzę, że robi źle według mojego systemu wartości?
  • Dlaczego odrzucam takie zachowanie?
  • Skąd wzięło się to, że nie odpowiada mi język opowieści?

– zwykłe modelowanie, a nawet manipulowanie jest już o wiele trudniejsze. Świadomy czytelnik nie złapie się tak łatwo na lep atrakcyjności bohatera czy tematu.

Podobnie jak świadomym czytelnikiem, można być świadomym krytykiem czy recenzentem i zamiast pomstować na popularność historii rodem z 50 twarzy Greya, zadać pytanie, co sprawia, że kobiety chcą czytać takie historie (wychodząc poza „To tylko rozrywka”)? Tu przydałyby się pogłębione badania socjologiczno-psychologiczne.

Chciałabym, żebyśmy my kiedyś, a teraz nasze dzieci, na lekcjach polskiego nauczyli się odróżniać to, co się podoba, od tego, co rzeczywiście jest dobrą literaturą.

Żeby nie było – ten grzeszek dotyczy również krytyków literackich (takich dających sążniste analizy, a nie krótkie opisy o czym jest książka) oraz literaturoznawców.

W prowadzonej przeze mnie Szkole Świadomego Czytania doświadczam tego, że odejście od kryterium „podoba się/nie podoba się” jeśli chodzi o literaturę, ale nie tylko, daje o wiele głębsze zrozumienie zarówno tekstu, jak i siebie samego. (Paradoksalnie, te wszystkie elementy są obecne na lekcjach polskiego, tylko uczyliśmy się tego w innym celu i teraz nie korzystamy z dobrodziejstw analizy wiersza).

Dlatego tak bardzo upieram się i przy terminie „świadome czytanie”, i przy idei świadomego czytania w ogóle. Widzę, jakie wspaniałe rozmowy o tekście rozpoczyna taka perspektywa. I nie, nie oznacza to, że nagle każdy nawraca się na Lalkę czy Nad Niemnem i zaczyna się nimi zachwycać. Ja nadal wolę Słowackiego od Mickiewicza, a u tego drugiego Dziady od Pana Tadeusza.

Z takim czytaniem w stylu mindful da się przebrnąć nawet przez takie teksty literackie, które nas uwierają. Ileż rzeczy dowiadujemy się o sobie, pytając o to, dlaczego jest mi niewygodnie z tym bohaterem lub z tą opowieścią. Dlaczego nie chcę skończyć tej książki? O ileż mniej stajemy się podatni na manipulację, jeśli zastanawiamy się, dlaczego ta forma mi odpowiada, a ten styl jest do kitu (tę samą treść można podać na wiele różnych sposobów i dotrzeć do bardzo różnych odbiorców – wystarczy odpowiednio skonstruować tekst i użyć słów kluczy). Wtedy naprawdę profilaktyka przez literaturę schodzi na dalszy plan.

Nie powiem, wizja świadomych czytelników jest dla mnie bardzo pociągająca. Takich, którzy ani nie cierpią na ziarnku grochu, ani nie uciekają z niewygodnego posłania, tylko sprawdzają, co tam uwiera i starają się ziarnko grochu po prostu wywalić spod materaca. Z drugiej strony, nie zadowalają się ciągle tym samym materacem i potrafią go wymienić na nowy. Ależ porównanie mi wyszło na koniec.

Fot. Victoria Akvarel

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *