fbpx
Artykuły,  Z życia wzięte

Język po śmierci: kondolencje i nie tylko

Śmierć jest nazywana sytuacją graniczną, a więc taką, która zmienia wszystko. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. W momentach granicznych trudne, a czasem wręcz niemożliwe stają się komunikaty werbalne. Dlatego o śmierci najlepiej mówi się językiem poezji lub w ogóle milczy. Niemniej jednak gdy ktoś odchodzi, pozostają inni, żywi, tą śmiercią dotknięci. Tylko jak mówić o tym, czego nikt z żyjących nigdy nie doświadczy?

Con-dolere

Kondolencje to typowy grzecznościowy akt mowy. Mają one swoją ustaloną formę, sposób przekazywania. Nie zmienia to faktu, że składanie kondolencji jest chyba jednym z najtrudniejszych wyzwań językowych w relacjach międzyludzkich. I nawet gdy znamy formuły, wiemy mniej więcej, co powiedzieć, to gdy stajemy przed osobą pogrążoną w żałobie, słowa więzną w gardle. Bardzo często wyrażamy wówczas swój żal i współ-odczuwanie niewerbalnie – przez uściśnięcie dłoni lub przytulenie w bliższych relacjach.

Słowo ‘kondolencje’ pierwotnie oznaczało współczucie i występowało w liczbie pojedynczej. Wywodzi się z łacińskiego con-dolere, co oznacza ‘współ-cierpieć’. Kondolencje zawsze stawiają nas na zewnątrz żałoby. Nie składa się ich bowiem, kiedy strata dotyka nas bezpośrednio. Marta Rogalska w swoim artykule (Kondolencje w polszczyźnie) wskazuje, że to właśnie przedrostek con – ‘współ’ jest “najważniejszym nośnikiem znaczenia w kolejnych definicjach”. Ktoś cierpi z powodu straty, a my chcemy dołączyć się do tego cierpienia, czyniąc je dla tej osoby bardziej znośnym. Tu znów ujawnia się właściwość języka jako tworzącego rzeczywistość. Składający kondolencje z założenia chce ulżyć osobie cierpiącej z powodu śmierci, współsmucąc się z nią. Można powiedzieć, że w ten sposób tworzy się grupa wsparcia.

Co ciekawe, w swym pierwszym użyciu “wyrażać kondolencje” można było ogólnie z powodu jakiejś smutnej sytuacji (na przykład choroby), a nie tylko śmierci. To znaczenie jest obecne w języku angielskim, ale we współczesnym języku polskim zawęziło się ono do sytuacji po śmierci i raczej nikt nie będzie składać kondolencjo osobie, która splajtowała (a tak można było uczynić jeszcze na początku XX wieku).

Target kondolencyjny

Ów uroczy tytuł akapitu odnosi się do tego, że kondolencje przybierają konkretne formy w zależności od ich adresata i kontekstu. Za przykład niech posłużą badania przeprowadzone na Uniwersytecie Stanforda. Sprawdzano tam, czy różnice kulturowe przekładają się na formę kondolencji. Badano Niemców i Amerykanów. Okazało się, że wydźwięk kondolencji uzależniony jest od reakcji danej grupy na trudne sytuacje. W grupie badanych Amerykanów stwierdzono niechęć do mówienia o trudnych sytuacji życiowych. W związku z tym w kondolencjach tych osób najczęściej można było usłyszeć pozytywne komunikaty, takie jak: jest mu już lepiej; spotkał się po tamtej stronie z bliskimi; zakończyły się jego cierpienia; spotkacie się w niebie/ po drugiej stronie itp. Z kolei u badanej grupy Niemców stwierdzono większą akceptacje sytuacji trudnych, w związku z tym składający kondolencje nie śpieszyli z pocieszaniem i szukaniem pozytywów, tylko raczej skupiali się na współodczuwaniu bólu, rozumieniu cierpienia, podkreślania żalu.

Przy składaniu kondolencji warto więc zastanowić się, czego dana osoba może oczekiwać. Słowa o uwolnieniu się z cierpienia, o tym, że dla zmarłego śmierć stała się wyzwoleniem itp. nie zawsze dają pocieszenie jego bliskim. Jeśli wypada nam złożyć kondolencje, a nie wiemy, jakiej reakcji możemy się spodziewać, wystarczy ograniczyć się do zwykłego wyrażenia żalu. Stwierdzenie o tym, że brakuje nam słów również jest na miejscu.

Rozważnie należy natomiast dobierać słowa bardzo ekspresywne, jak “wstrząsnąć”, “niewymowny ból”, “rozpacz”. Tu zawsze trzeba zwrócić uwagę na kontekst. Wstrząsa zazwyczaj śmierć nagła, niespodziewana, a nie taka, nawet najbardziej dojmująca, której można się było spodziewać. Rozpacz i niewymowny ból są zarezerwowane dla osób będących blisko zmarłego. Gdy słów tych w kondolencjach używa jakiś dalszy znajomy, brzmią one sztucznie, a nawet karykaturalnie.

O zmarłych albo dobrze, albo wcale

To przekonanie (przypisywane albo Solonowi Ateńczykowi, albo Chilonowi ze Sparty) jest głęboko zakorzenione w kulturze europejskiej. Przy czym warto wiedzieć, że już w starożytności było kwestionowane (wszak niemożliwa byłaby wówczas historia). Jego siła wynika zaś z kilku innych przekonań.
Przede wszystkim, zmarły nie może się obronić. W związku z tym nie powinno się mówić o nim źle, gdy jego wina nie jest bezsporna. Jeśli jednak powszechnie wiadomo, że ktoś czynił zło, nie należy milczeć na ten temat. Powstrzymywanie się od opinii lub przytaczania faktów trwa zazwyczaj do momentu złożenia ciała w grobie. Im dalej od pogrzebu, tym krytyka staje się silniejsza. Nie dotyczy to wielkich złoczyńców czy zbrodniarzy. Oni oceniani są natychmiast.
Milczeniu nad trumną sprzyja fakt kulturowego podskórnego strachu przed śmiercią i zmarłymi. Zmarły może wszak zemścić się zza grobu, lepiej więc go nie drażnić. I niby w to nie wierzymy, ale pójście na nieoświetlony cmentarz nocą do tej pory uważane jest za wyzwanie, bo z tyłu głowy kołacze się przekonanie, że zmarłym nie należy zakłócać spoczynku.
O zmarłym milczy się lub mówi tylko dobrze również ze względu na jego najbliższych, którzy cierpią. Śmierć jest tak trudnym doświadczeniem, że z przyzwoitości nie dokłada się dodatkowych smutków ludziom nią dotkniętych. A przynajmniej nie robi się tego od razu, tylko odczekuje.

Przekonanie to traci na swojej sile wraz z upływem czasu. Można było to zaobserwować na przykład po śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego. Zaraz po katastrofie nawet najbardziej mu nieprzychylne media albo milczały, albo przypominały dobre wspomnienia (przez co były zresztą oskarżane o hipokryzję). Ale już po 10 latach od tych wydarzeń próżno w tonie oponentów zmarłego prezydenta szukać jakichś nostalgicznych nut. Nikt już nie ukrywa się z krytyką.
Przekonanie to odnoszone jest też zazwyczaj do swoich. To o naszych nie mówi się źle; to na temat naszych ci, którzy ich obrażali powinni zamilknąć; to naszych pamięć jest szargana. Jeśli pojawia się krytyka obcego, jest ona usprawiedliwiana.

Oswajanie śmierci

Śmierć jako wielka niewiadoma we wszystkich kulturach wzbudzała i wzbudza lęk. Dlatego na różne sposoby starano się ją oswoić, wyrwać kosę z rąk, a nawet zaprzyjaźnić się z nią. Śmierć jest nieuchronna – nie ma więc sensu z nią walczyć. Trzeba szukać sposobów, by okiełznać śmiertny lęk.
Jednym z nich jest komizm. A tradycja takiego podejścia jest bardzo długa. Ot, chociażby jeden z najstarszych i największych zabytków kultury polskiej: Rozmowa Mistrza Polikarpa ze śmiercią. Komizm jest tu naczelną zasadą tekstu, a kładzie się w nim silny nacisk na to, że śmierć zrównuje wszystkich ze sobą, nie oszczędza nikogo i z każdym postępuje tak samo. Z ciekawostek dodam, że dotychczas dialog ten nie był znany w całości, ale w 2018 roku pełny drukowany zapis odkrył w jednej z niemieckich bibliotek prof. Wiesław Wydra. Śmierć zabawna to nie jest zatem wymysł ostatnich lat i kultury amerykańskiej.
Innym sposobem radzenia sobie ze śmiercią jest spokojne przystanie na nią, pogodzenie się z nią, a nawet zaprzyjaźnienie. Takie próby podejmowała w swoich wierszach między innymi Halina Poświatowska. Choroba serca i życie w nieustannym zagrożeniu właściwie wymusiły na niej taką postawę. Nie mogła nie myśleć o śmierci, będąc nieustannie na nią narażoną, próbowała więc pogodzić się z nią.
Na drugim krańce postawy zwanej akceptacją przekonanie, że skoro śmierć jest nieuchronna, dotyka każdego, a przy tym nie jest niczym przyjemnym, należy zdjąć z niej tabu i prosto z mostu mówić, jak wygląda. To jakby wyzwanie rzucone śmierci: nie boję się ciebie albo boję się ciebie mniej, bo wiem wszystko o tobie – jak jesteś straszna, nieestetyczna, okropna itp. To także swego rodzaju afirmacja życia takim, jakie ono jest, wraz z jego końcem. A w języku wyrazem tego był na przykład turpizm.

Nie nazywam – nie istniejesz

Kiedyś śmierć była strasznym, choć oczekiwanym, gościem. Gdy coraz częściej zaczęła skrywać się za szpitalnymi drzwiami, stała się gościem nieproszonym. Właściwie to pasuje do niej określenie persona noc grata. Obecne milczenie na temat śmierci to też jeden ze sposobów radzenia sobie z nią. Gdzieś tam jest, ale obok. Nie dotykam, nie mówię, nie istnieje

Pieśni o śmierci

Na koniec chciałam podzielić się z Wami tym, co mi pomaga w oswajaniu śmierci. To tradycyjne pieśni żałobne i pogrzebowe, które do połowy XX wieku były standardowo wykonywane podczas pogrzebu. Śpiewy liturgiczne, ludowe – polskie oraz z innych stron. Polecam na ten czas i nie tylko.

Adam Strug, Żegnam cię, mój świecie wesoły

Requiem aeternam, wybór tradycyjnych śpiewów i pieśni z nabożeństwa prowadzonego przez Projekt Muzyczno-Liturgiczny Wschód-Zachód

Ad mortem festinamus

To pieśń pochodząca z katalońskiej księgi z tradycyjnymi pieśniami wykonywanymi w sanktuarium Montserrat niedaleko Barcelony. Więcej o tym miejscu i księdze możecie poczytać tutaj (tekst składa się aż z 5 części, ale warto).
Moją ulubioną pieśnią jest zaś tzw. taniec śmierci. Ad mortem festinamus – podążajmy na spotkanie śmierci. Chciałabym, żeby ta pieśń była wykonywana na moim pogrzebie. Poniżej w wykonaniu niezrównanego Jordiego Savallego.

Castrum doloris. Staropolskie ceremonie pogrzebowe

* Przez wiele lat śpiewałam w Projekcie Muzyczno-Liturgicznym Wschód-Zachód, który był wspaniałym dziełem zapaleńców-amatorów.
* Jestem również członkiem chóru im. Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego, który uczestniczy w projektach pod nazwą Chorał sarmackiCantus sarmaticus przygotowywanych przez Roberta Pożarskiego.

Fot. Image by Jacques GAIMARD from Pixabay

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *