fbpx
dziecko w różowym kapturku, obok drzewa, stoi tyłem
Artykuły,  Kultura,  Literatura,  Z życia wzięte

Wielka moc niewielkiej noweli: o dzieciach w XIX w. i dziś

Bardzo często, kiedy ktoś narzeka albo na stan czytelnictwa w Polsce, albo na zestaw lektur w szkole (przy czym obie te rzeczy są ze sobą łączone), przywołuje się przykład nowel pozytywistycznych, a zwłaszcza Antka lub Janka Muzykanta, jako tych tekstów, które zniechęcają do czytania w ogóle. (Inną taką lekturą jest Nad Niemnem – o niej też będzie artykuł).

Dygresja: jakoś nikt nie narzeka na Bogurodzicę czy Kordiana, a to o wiele trudniejsze teksty…

Zaiste, wielką moc mają owe nowele, które tak skutecznie zniechęcają do czytania, że potem ponad 50% społeczeństwa polskiego w dorosłym życiu nie bierze do ręki ani jednej książki. Tak, to sarkazm.

Co ciekawe, widziałam takie narzekanie u osób, które działają w przestrzeni społecznej na rzecz osób wykluczonych, słabszych itp.

Dlaczego to dla mnie istotne?

Bo kiedy spojrzy się na te krótkie formy prozatorskie bez czytelniczych uprzedzeń, a z ciekawością, to okaże się, że mają one wielką moc, ale w zupełnie innej przestrzeni.

Najpierw trochę o współczesności.

Co jakiś czas w prasie lub w księgarniach pojawiają się wstrząsające reportaże dotyczące dzieci. Są one wówczas szeroko omawiane, a problem, który podejmują, jest wałkowany na wszystkie strony: bicie, przemoc psychiczna, wykluczenie, nierówne szanse edukacyjne, alternatywne leczenie, nieudane adopcje, nadopiekuńczy rodzice i wiele, wiele innych.

W XIX w. również pojawiały się takie reportaże, tylko że w postaci… małych form prozatorskich, czyli nowel i opowiadań, które ukazywały się w prasie codziennej. Jeśli więc na cieszące się złą sławą nowelki pozytywistyczne spojrzymy z tej perspektywy, okazuje się, że podejmują one bardzo ważne tematy, które niestety są aktualne po dziś dzień.

DZIECKO JEST TEMATEM

W ogóle wiek XIX jest tym czasem, kiedy zaczęto uważniej przyglądać się dziecku i dostrzegać jego odrębne od tych dorosłych potrzeby. Przez wieki w kulturze zachodniej dziecko uważano albo za małego dorosłego, albo nie uważano za pełnego człowieka. W obu podejściach dziecko porównywano do dojrzałej osoby – im bardziej do niej podobne, tym lepsze. O autonomii dziecka jako takiego zaczęto mówić głośniej, kiedy Rousseau wydał Emila – powieść, w której pokazywał nowy model wychowawczy. Za nim pojawili się kolejni „pedagodzy” i tak oto od XIX wieku wypróbowywano różne podejścia do dzieci. Wpływ na tę zmianę miało również spojrzenie na dzieci od strony naukowej. Coraz większy wpływ na wychowanie miało także państwo – szkoła stawała się coraz powszechniejsza (albo nauka w domu).

Pomysły na to, jak wychować młodego człowieka na dorosłego, odpowiedzialnego członka społeczności były różne. Od tych surowych, zabraniających przytulać i nosić dziecko „bo się przyzwyczai” i będzie rozwydrzone, po te, które kazały nie szczędzić dziecku czułości. Właśnie, czułość rodziców, nawet matek, wobec dzieci wcale nie była w przeszłości czymś naturalnym (mówimy o cywilizacji zachodniej, a najwięcej świadectw zachowało się z warstw wyższych – należy więc brać poprawkę na to, że nie piszę tu o ogólnoludzkim podejściu do dzieci). Gdyby w wieku XIX były takie sklepy, to temat dziecka w literaturze czy nauce znalazłby się na topce w Empiku.

Oczywiście inne problemy miały dzieci szlacheckie czy magnackie, a inne robotnicze czy chłopskie. Jednak część z nich obie grupy współdzieliły (jak np. unikanie medycyny na rzecz różnej maści uzdrawiaczy; hartowanie). A wiele jest obecnych niestety do dzisiaj.

ALTMED

Medycyna alternatywna to żadna nowość, wręcz starość. Do tej wiedzy starożytnej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, odwołują się jej zwolennicy. Oczywiście moc ziół, pewnych zachowań prozdrowotnych itp. jest znana i potwierdzona również przez współczesne badania. Tak jednak jak w XIX w. na wsi (a często i w mieście), tak i dziś wiara w to, że znachor/ka skuteczniej wyleczy chorego niż lekarz ma się dobrze.

O tym stanowi najbardziej znana scena z Antka Bolesława Prusa, czyli wsadzenie Rozalki na trzy zdrowaśki do pieca. (Trochę nie rozumiem, dlaczego dla niektórych była to taka trauma czytelnicza, biorąc pod uwagę dostępne już za moich czasów gry komputerowe czy filmy…).

Pierwsze sygnały magicznego myślenia mamy w tekście już na początku, kiedy mowa o drabinkach montowanych przy kominie, a które miały chronić przed uderzeniem pioruna i przed pożarem.

Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali.
Widać, że na tego gospodarza był dopust boski — mówili między sobą. — Spalił się, choć miał przecie nową drabinę i choć zapłacił śtraf za starą, co to były u niej połamane szczeble.

W takim otoczeniu nie było nic dziwnego w tym, że w przypadku cięższej choroby, gdy zawodziły znane sposoby, wzywano „Grzegorzową, wielką znachorkę”. Do siostry Antka też wezwano. Baba zaś, wykorzystawszy środki łagodne, sięgnęła po najcięższy oręż i kazała Rozalkę wsadzić do pieca, co by gorąco chorobę wygoniło z ciała. Kiedy dziewczynka (miała 8 lat) spaliła się, znachorka utrzymywała, że stało się tak, bo choroba zbyt szybko z dziecka wyszła. Nikt jej za to nie pociągnął do odpowiedzialności. Ot, kolejne dziecko we wsi zmarło.

Gdyby rzecz działa się w dzisiejszych czasach, nagłówki gazet wołałyby:

JAK ZACOFANI RODZICE SPALILI MAŁĄ ROZALKĘ

ZNACHORKA SKAZANA NA 3,5 ROKU WIĘZIENIA ZA SPALENIE DZIECKA

Gdyby… A właśnie takie rzeczy dzieją się i na naszych oczach. Dotyczy nie tylko wiejskich dzieci, ale i tych miastowych.

„Jak «postępowi» rodzice zagłodzili małą Madzię na śmierć”
„3,5 roku więzienia za zagłodzenie i umieranie dziecka w męczarniach!”

To tytuły artykułów dotyczących sprawy półrocznej dziewczynki, cierpiącej na alergię pokarmową, którą rodzice, za poradą znachora, karmili mlekiem kozim i rozwodnioną kaszką. Dziecko zmarło z niedożywienia. Przy czym rodzice to ludzie zamożni, troskliwi, wykształceni.

Co ciekawe, niedożywianie dzieci było jeszcze do XX w. całkiem popularną metodą zdrowotną, również w wyższych warstwach społecznych. Anna z Działtyńskich Potocka w swoich pamiętnikach tak opisywała XIX-wieczną nowinkę wychowawczą:

Teraz nowa moda nastała, i to przeważnie w majętnych domach, oszczędnego żywienia dzieci! Na miłość Boską, jeżeli się dzieci chce morzyć, to żyć w świętej powściągliwości i nie wyprowadzać tyle tego biedactwa na świat Boży! (…) Wychowałam dzieci sporo i twierdzę, że dziecko nie głodzone, dostatecznie i pożywnie karmione, nigdy nie obje się, nigdy nie żąda więcej, niż jego organizm potrzebuje.

Popularne było głodzenie dziecka w pierwszych dniach życia, co miało wspomagać oczyszczanie się układu trawiennego. Standardowo też motano dziecko i okręcano mu głowę tkaninami, by nadać mu odpowiednie kształty. Zaiste, te które przeżyły, były mocarzami…

Dawno i nieprawda? Jak się spojrzy na tragedię z 2014 roku, to jednak nie do końca. I co my z tym robimy?

NIERÓWNE SZANSE I WYBÓR DROGI

Choć wszyscy pamiętają z Antka tylko tę biedną Rozalkę, to jednak był akurat wątek poboczny. Zarówno nowela Prusa, jak i Janko Muzykant Sienkiewicza, mówią przede wszystkim o nierównych, a co za tym idzie straconych szansach wiejskich dzieci. Antek miał wybitne zdolności rzeźbiarskie, był bystry i szybko się uczył, a jednocześnie był całkowicie nieprzydatny w gospodarstwie, a nawet stawał się zawadą. Nauczyciel pozbył się go ze szkoły, bo matka nie miała pieniędzy, żeby płacić za syna (szkoła była państwowa, ale belfer wyciągał jeszcze opłaty od rodziców). Kowal pozbył się go z kuźni, bo chłopak zbyt szybko, nawet niezbyt przyuczany do zawodu, opanował potrzebne umiejętności. Szynkarz za bezcen kupował jego wyroby, by potem sprzedawać je z dużym zyskiem. W końcu kum Andrzej namówił matkę i Antka, by chłopak wyruszył do miasta w poszukiwaniu pracy.

Pragnienie Antka, by zostać młynarzem, jego nieprzeciętne umiejętności manualne, bystrość – to wszystko okazało się mało ważne w obliczu tego, że był dzieckiem wiejskim, jego matka została wcześnie wdową, sytuacja materialna rodziny była bardzo trudna. Podobnie z Jankiem z utworu Sienkiewicza. Choć uzdolniony muzycznie, nie miał szans na rozwijanie swojego talentu z podobnych powodów co Antek.

Pieśń przeszłości? Skądże znowu. W 2019 roku UNICEF POLSKA opublikował raport, w którym czytamy m.in.:

W Polsce zaledwie 39% dzieci rodziców o niskim statusie zawodowym deklaruje chęć dalszego kształcenia na poziomie wyższym. Wśród dzieci rodziców o wysokim statusie zawodowym ten odsetek wynosi 60%, podkreśla UNICEF w raporcie „Niesprawiedliwy Start. Nierówności edukacyjne wśród dzieci w krajach wysokorozwiniętych”. Tak duża luka w oczekiwaniach młodych osób dotyczy jedynie Polski, stawiając nas na ostatnim miejscu wśród badanych krajów.
Dzieci, które osiągają podobne wyniki w nauce, ale znajdują się w gorszej sytuacji społeczno-ekonomicznej znacznie rzadziej deklarują chęć podjęcia kształcenia na poziomie wyższym. Nierówność ekonomiczna powoduje więc nierówność edukacyjną. Nierówności w statusie zawodowym rodziców przekładają się na nierówności edukacyjne wśród dzieci. Naprawa tej sytuacji to zadanie nie tylko dla systemu edukacji, ale także dla polityki społecznej i rodzinnej państwa – powiedział Marek Krupiński, Dyrektor Generalny UNICEF Polska.

Takich Antków i Janków jest wśród polskich dzieci nadal bardzo wiele. Dużo mówi się ostatnio o tzw. uprzywilejowaniu. To ważne, bo pokazuje, że systemowo nadal mamy dużo do zrobienia, żeby wyrównać szanse dzieciom, oraz że nie wszystko jest kwestią chęci i organizacji.

Dotyczy to zwłaszcza tzw. zawodów regulowanych, do których dostęp jest mocno ograniczony i tu przydają się pieniądze i znajomości (link do artykułu):

ograniczony dostęp do zawodu uderza przede wszystkim w młodych ludzi, zwłaszcza z mniejszych miejscowości i bez towarzyskich czy rodzinnych koneksji. Większość z nich nie ma ani znajomości, ani pieniędzy niezbędnych do odbycia stażu.

Innym wątkiem, które obie nowele poruszają, jest wybór drogi życiowej. Tragedia obu chłopców polega też na tym, że ich role społeczne i, nazwijmy to, „zawód” były z góry im przeznaczone. Niby w XXI w. to również powinna być pieśń przeszłości. Jednak przypadki, kiedy rodzice krzywią się na wybór drogi zawodowej dziecka jest całkiem sporo. Jeśli tylko się krzywią, to rzecz do przeżycia. Gorzej, jeśli ingerują w ten wybór. To się zresztą tyczy nie tylko zawodu czy kierunku studiów, ale często i zainteresowań (nie piszę tu o tych destrukcyjnych wcale), światopoglądu, wartości itp. Na portalu mamadu.pl znalazłam kilka przykładów takich zachowań:

– Najgorsze, że w rozmowach o moich jeździeckich sukcesach rodzice potrafili mówić „fajnie, że bawisz się w koniki”. Lekceważyli moją pasję i nie wyobrażali sobie, że można z niej żyć – wyznaje Oliwia. Bolesny nie jest więc sam fakt, że rodzice starają się bardzo pragmatycznie podejść do tematu pracy, tylko to, że nie doceniają sukcesów dziecka i podważają jego szansę na rozwój w danym zawodzie.
Czy żałuje decyzji, którą podjęła? „Czasem tak, czasem nie”. Teraz pracuje w redakcji – jest to, więc praca biurowa, pewna, „porządna” powiedzieliby jej rodzice. Najważniejsze jednak, że pisanie także było jednym z zainteresowań Oliwii. – Bardzo lubię swoją pracę, bo jednak daje mi jako takie poczucie stabilizacji, a i tak mogę oddawać się swojej pasji. Oliwia ma swojego konia i nadal nie wyobraża sobie życia bez jeździectwa. – Jednak czy kiedyś nie postanowię wrócić do realizacji swoich planów? Tego nie wiem – przyznaje.

PRZEMOC WOBEC DZIECI

Ciekawa jestem, ile wśród osób narzekających na Janka Muzykanta jest tych, którzy przeczytali np. 27 twarzy Toby’ego Obeda albo jakiś reportaż o bitym dziecku. Strzelam, że może być dużo. A to przecież o to samo chodzi.

W kraju, w którym nadal 42% dorosłych (według sondażu SW Research dla serwisu rp.pl z 2019 r.) akceptuje stosowanie klapsów wobec dzieci, mówienia o przemocy wobec dzieci nigdy za wiele. Dla mnie sprawa z klapsem jest trochę podobna do uzależnienia od trawki. Jeden zapali sporadycznie i nic mu się nie zadzieje, inny od równie sporadycznego popalania przejdzie do uzależnienia lub za którymś razem coś w mózgu zadzieje się nie tak i zmiany będą nieodwracalne. Klaps zawsze zostawia ślad i dla jednych dzieci będzie jednorazowym przykrym wspomnieniem, a dla innych stanie się codziennym koszmarem. Jedno dziecko będzie miało czerwoną pupę od mocnego uderzenia dłonią, dla innego klaps dłonią po jakimś czasie zmieni się w lanie pasem/kablem. Silniejszy to przeżyje, słabszy może nie. A im starsze dziecko, tym „niegrzecznego” zachowania więcej i stopień stosowania kary musi się adekwatnie zwiększać – wobec przewinienia, ale również wieku dziecka. W końcu stają naprzeciw siebie wyrośnięty nastolatek i ojciec, a wtedy już tylko prawo silniejszego.

Wracając do Janka z noweli Sienkiewicza. Choć sam autor w późniejszym okresie swojej twórczości nie przepadał za tym tekstem, za każdym razem, kiedy czytam zakończenie, mam ciarki. Przypomnę, że chłopak został ukarany rózgami za to, że zakradł się nocą do dworu, żeby zagrać na prawdziwych skrzypcach. Został zaś wzięty za złodzieja.

Jaskółki świergotały w czereśni, co rosła pod przyzbą; promień słońca wchodził przez Śmierć szybę i oblewał jasnością złotą, rozczochraną główkę dziecka i twarz, w której nie zostało kropli krwi. Ów promień był niby gościńcem, po którym mała dusza chłopczyka miała odejść. Dobrze, że choć w chwilę śmierci odchodziła szeroką, słoneczną drogą, bo za życia szła po prawdzie ciernistą. Tymczasem wychudłe piersi poruszały się jeszcze oddechem, a twarz dziecka była jakby zasłuchana w te odgłosy wiejskie, które wchodziły przez otwarte okno. Był to wieczór, więc dziewczęta wracające od siana śpiewały: „Oj, na zielonej, na runi!”, a od strugi dochodziło granie fujarek. Janek wsłuchiwał się ostatni raz, jak wieś gra… Na kilimku przy nim leżały jego skrzypki z gonta. Nagle twarz umierającego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept:
– Matulu?…
– Co, synku? – ozwała się matka, którą dusiły łzy…
– Matulu, Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki?
– Da ci, synku, da! – odrzekła matka; ale nie mogła dłużej mówić, bo nagle z jej Rozpacz twardej piersi buchnęła wzbierająca żałość, więc jęknąwszy tylko: „O Jezu! Jezu!”, padła twarzą na skrzynię i zaczęła ryczeć, jakby straciła rozum albo jak człowiek, co widzi, że od śmierci nie wydrze swego kochania… Jakoż nie wydarła go, bo gdy podniósłszy się znowu spojrzała na dziecko, oczy małe- go grajka były otwarte wprawdzie, ale nieruchome, twarz zaś poważna bardzo, mroczna i stężała. Promień słoneczny odszedł także...
Pokój ci, Janku!

Tak, nie jest to przyjemna lektura. Ale właśnie o ten dreszcz chodzi, o ten smutek, żeby wspomniał go dorosły, nawet jeśli swój własny ból wyparł z pamięci, kiedy w bezsilności albo poczuciu krzywdy, w przekonaniu o swojej racji będzie chciał uderzyć dziecko. Albo kiedy usłyszy za ścianą płacz bitego dziecka. Bo zazwyczaj kończy się to tak (link do artykułu):

 – Sąsiad z góry nie raz do nich schodził i zwracał uwagę, że zadzwoni na policję. To dziecko płakało, krzyczało – mówi jedna z sąsiadek.
– Tam na dole mieszka taki element, który bije dziecko. Nie zgłaszałem tego – przyznaje jeden z mieszkańców bloku.
Brak reakcji ze strony najbliższego otoczenia szokuje, tym bardziej, że rodzina od dwóch lat objęta jest nadzorem MOPS-u. (…)
– To oczywiście bardzo przykra sytuacja. Wszyscy my, dorośli powinniśmy reagować. Sprawa jest świeża, badamy ten temat. Na dziś wiemy, że wszyscy, którzy byli zaangażowani w pracę z rodziną, nie wiedzieli, że dziecko może doświadczać przemocy.

W czytaniu tego typu nowel nie chodzi o suche stwierdzenie „Nie można bić dzieci”. Ci sąsiedzi też wiedzieli i co? Jest to natomiast doskonały moment, żeby pokazać modelowe działanie w takiej sytuacji (tak, dzieci też coś mogą zrobić), żeby przedstawić mechanizm działania przemocy, jej różne rodzaje – nie tylko fizyczną. Możliwości jest mnóstwo.

Tematów, które można poruszyć na podstawie nowel pozytywistycznych omawianych kiedyś w szkole, jest mnóstwo. Była przecież jeszcze Dobra pani Orzeszkowej, Nasza szkapa Konopnickiej. Teraz ostał się już tylko Janko Muzykant, i to też jako lektura uzupełniająca. Warto po prostu spojrzeć na te teksty inaczej, może z przekorą wobec szkolnej interpretacji, którą nam serwowano? Zapoczątkujmy nowy trend – mówienie o klasyce literatury pozytywnie i zwracanie uwagi na to, co te teksty mówią nam o współczesności i nas samych.

Jeśli nic nie mówią, to raczej to nie jest klasyka.

Podobał Ci się ten tekst? Możesz postawić mi za niego kawę. Dziękuję.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

BIBLIOGRAFIA

J. Święch, Dziecko w twórczości Prusa : z historii tematu dziecięcego w literaturze, “Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio F, Nauki Filozoficzne i Humanistyczne” 17, R. 1962, s. 195-220.
A. Pachocka, Dzieciństwo we dworze szlacheckim w I połowie XIX wieku, Kraków 2009.
Świat dziecka, red. naukowa J. Kita, M. Korybut-Marciniak, seria „Życie Prywatne Polaków w XIX wieku”, t. V, Łódź-Olsztyn 2016.
W. Mędrzecki, Dziecko chłopskie w XIX i XX wieku, ethnomuzeum.pl

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *