fbpx
język polski
Artykuły,  Język,  Kultura,  Literatura,  Podcast: Jak zachwyca?,  Z życia wzięte

Wyznania dyslektyka: o języku pięknym i przyjaznym

Na początku chciałam uprzedzić, że nie jest to specjalistyczny artykuł o tym, czym jest dysleksja, jak się objawia i jak na nią reagować. Te tematy są poruszane w tekście, ale jako tło do rozważań o języku, który nie jest wrogiem, a przyjacielem.

Na podstawie tego tekstu oraz artykułu : Szkolne lektury – dorosły problem powstał pierwszy odcinek podcastu Jak zachwyca? Lekcje polskiego po godzinach – Lekcja wstępna: Dlaczego?

Możesz odsłuchać go tutaj:

Bardzo często na rożnych grupach czy forach dla rodziców widzę, jak dorośli ludzie zachwycają się popularnonaukowymi książkami dla dzieci. Piszą wtedy, że tak ciekawie i prosto wyłożono w książce jakiś temat, że nawet oni zrozumieli, mimo że w szkole nie lubili chemii/fizyki/matematyki* (*niepotrzebne skreślić). Właściwie można to podciągnąć pod każdy przedmiot. Z czego to wynika? Ano najprawdopodobniej z motywacji, jaką mieliśmy kiedyś i mamy teraz, gdy zdobywamy wiedzę. Gdy dziecko w wieku przedszkolnym jest zainteresowane dinozaurami, działaniem pralki czy funkcją, jaką w ciele pełnią jelita, zgłębia temat do dna, obracając go na wszystkie możliwe sposoby. W szkole główną motywacją jest, nie oszukujmy się, ocena. Jeśli coś jest dla nas interesujące, albo w interesujący sposób przedstawione, zostaje w głowie o wiele więcej. Te przedmioty, które nie są z naszego punktu widzenia istotne lub prowadzili je nudni nauczyciele, z reguły nie zostawiają zbyt wielkiego śladu w naszej głowie poza stresem związanym z ich zaliczaniem na ocenę. Aż tu nagle, gdy nie cisną nas oceny, ambicja, współzawodnictwo, a udziela nam się ciekawość dziecka, nawet chemia potrafi być ciekawa (poza tym, że rzeczywiście taka jest), a “Lalka” staje się wciągającą powieścią. Stąd ogromna popularność wszelkich książek, blogów czy audycji  (nomen omen) popularnonaukowych. Kiedy nie muszę, a chcę, umysł działa zupełnie inaczej (jest to oczywiście w tym momencie twierdzenie retoryczne, niepotwierdzone badaniami, a jedynie subiektywną obserwacją). Zresztą, wystarczy sprawdzić, jaką mamy wiedzę ze szkoleń BHP, obowiązkowych w każdej pracy…

Po co nam język polski?

O ile jednak publikacji popularnonaukowych zarówno dla dzieci, jak i dorosłych z dziedziny nauk ścisłych jest mnóstwo, o tyle z humanistycznymi już gorzej. Owszem, historia jest podawana w strawnej formie w powieściach (przygodowych, kryminalnych czy obyczajowych). Ale taki język polski  mało kiedy wzbudza już emocje. No, może ostatnio wzbudził przez feminatywy. Poprawność językowa jest ostatnim bastionem, w którym przedmiot „język polski” broni się przed całkowitym zapomnieniem zaraz po odebraniu świadectwa maturalnego. W życiu codziennym traktujemy zaś nasz język i literaturę jako coś, co nam przeszkadza. Zewsząd słyszymy oskarżenia, że mówi się tak, a nie inaczej, że coś jest błędem, że „jesteś głupi, skoro mówisz ‘poszłem’”. Co odważniejsi twierdzą, że wcale nie muszą mówić czy pisać poprawnie, bo ważniejsze jest to, co mają do powiedzenia, a w ogóle to spadaj, faszysto językowy, to mój profil, moje konto i nie musisz go obserwować. Inni z kolei ogłaszają publicznie, że nie będą czytać korespondencji zaczynającej się od słowa na „w”, gdyż jest to oznaką ignorancji językowej albo używają form żeńskich do określenia grupy osób zróżnicowanej płciowo. Język traktujemy jako narzędzie w walce o władzę, a nie jako narzędzie w budowaniu relacji.

Jeśli zaś chodzi o literaturę, słyszymy, że Sienkiewicz się zestarzał, „Nad Niemnem” jest nudne, a „Monachomachię” trudno nawet wymówić. Skoro mamy Mroza, Bondę, Lipińską, Tokarczuk, Szczygła, Sapkowskiego, Dukaja, Karpowicza, Rymkiewicza czy Myśliwskiego (zestawiłam te nazwiska z premedytacją), po cóż nam sięgać do Norwida, Prusa, Dąbrowskiej, że o Antoninie Niemiryczowej nie wspomnę. Pytamy: „Jak zachwyca, skoro nie zachwyca”, sięgając do równie zasłużonego Gombrowicza. I do głowy nam nie przyjdzie szukać w tych książkach czegoś więcej niż szkolnego pytania „co autor miał na myśli” (teraz chyba „co klucz odpowiedzi ma na myśli”…).

Język jako kula u nogi

Bez szemrania podporządkowujemy się regułom języków obcych, których się uczymy, ale polska ortografia, interpunkcja, składnia i fonetyka określana jest zbyt często jako bezsensowna.

Nie lubimy zasad naszego języka. Oj, nie lubimy. Czasami mam nawet wrażenie, że Polacy w ogóle nie lubią swojego języka. Bez szemrania podporządkowujemy się regułom języków obcych, których się uczymy, ale polska ortografia, interpunkcja, składnia i fonetyka określana jest zbyt często jako bezsensowna. W szkole również język traktuje się po macoszemu. Niby lekcji języka polskiego jest najwięcej, ale w ramach podstawy programowej czas poświęca się głównie analizowaniu wspomnianego już “co poeta miał na myśli”. Środki stylistyczne wyszukiwane są przede wszystkim w poezji. Tak jakby nie istniały poza tym gatunkiem. Styl, składnia? Jakieś nikłe wzmianki o stylu wysokim i niskim. Piszę to jako historyk literatury – bez języka, jego cech charakterystycznych, jego melodii i zasad nie ma dobrej literatury. Żeby ją też zrozumieć, trzeba o języku mieć pojęcie (o czym najlepiej wiedzą tłumacze). Trzeba go również czuć, aby dobrze pisać. Nonszalancja, z jaką traktuje się język polski zarówno w przestrzeni prywatnej, jak i publicznej, dziwi mnie i smuci. Tak jakby był on kulą u nogi dla mówiących.

Zdajemy się potem, w tak zwanym dorosłym życiu, na liche, powtarzalne teksty znajdowane nawet nie w czeluściach Internetu (tam akurat można znaleźć wiele wartościowych treści), ale na stronach najlepiej spozycjonowanych (co nie znaczy najlepszych). Co dociekliwsi znajdują strony w Internecie lub książki, w których uczy się, jak układać sensowne zdania, jak budować narrację, jak używać metafory. Nie przychodzi nam do głowy, że narzędzia do sprawnej komunikacji – w życiu prywatnym, społecznym  i zawodowym – leżą tuż przed naszymi oczyma, a my je uparcie omijamy. Tak naprawdę każdy z nas jest w stanie sformułować poprawny tekst, napisać dobre życzenia, użyć właściwej formuły powitalnej w e-mailu. Bo to wszystko już było.

Język jako droga do wolności

Dużo mówi się ostatnio o umiejętności mówienia o swoich emocjach, potrzebach. Różni mądrzy coachowie, psycholodzy, terapeuci, trenerzy zwracają uwagę na konieczność zdobycia tej umiejętności dla zbudowania dobrej relacji w związku, w rodzinie, w pracy, w biznesie. Tylko jak mamy mówić, skoro nie mamy słów? Nie wiemy, jak one działają. Jakie stany wywołują w nas, w naszym rozmówcy. Można testować i mylić się wiele razy. To też jest sposób. Można jednak sobie pomóc. Pewnie już się domyślacie, gdzie można szukać tych słów, których nam brakuje – w literaturze. Ona jest właśnie po to, żeby lepiej odnajdować się w świecie, rozumieć go. Nie musimy pewnych rzeczy przeżywać w pustce słownej, bo ktoś już doświadczył i wypowiedział to przed nami. Stąd zresztą taka popularność cytatów. Gdy nie musimy czytać książki na zaliczenie, odkrywa ona przed nami zupełnie nową jakość i przyjemność z lektury. Zyskujemy świeże spojrzenie na nowe i stare sprawy. Uczymy się, jak mówić o sobie i o świecie, nawet wtedy, kiedy rzeczywistość wydaje się zbyt trudna, by o niej mówić. Czytając literaturę piękną, zwłaszcza tę należącą do klasyki, poznajemy także różne sposoby mówienia, argumentowania i przekonywania. Stajemy się czujni na manipulację i propagandę. To nie przypadek, że ci, którzy dużo czytają, są znacznie podejrzliwsi wobec „oczywistych” i prostych komunikatów płynących od ludzi władzy (niekoniecznie politycznej). Tymi, którzy operują wieloma słowami i wieloma znaczeniami trudniej się steruje. Choć, nie powiem, czarno-białe życie jest dużo prostsze niż to z wieloma półcieniami.

Pal licho, jeśli zwiedzeni presupozycjami kupimy kolejne buty czy kabelek. Ale na podstawie czyichś argumentów podejmujemy również decyzje o tym, kto będzie rządził krajem, komu zaufamy, powierzając oszczędności, a to ma już bardzo realny wpływ na życie nasze, naszych bliskich, ale i obcych osób. Warto być świadomym tego, że ci, którzy dopuszczają się manipulacji, o wiele lepiej operują językiem niż większość jego użytkowników i sprawniej wykorzystują jego narzędzia do osiągnięcia swojego celu.

Krytyczne myślenie zaś związane jest nie tylko z naszymi sądami na jakiś temat i na czyjś temat, ale również z niedowierzaniem samemu sobie.

Umiejętność krytycznego myślenia łączy się ze znajomością języka, którą zdobywa się zarówno przez poznawanie jego zasad, jak i czytanie literatury. Krytyczne myślenie zaś związane jest nie tylko z naszymi sądami na jakiś temat i na czyjś temat, ale również z niedowierzaniem samemu sobie. Stałym dociekaniem, co stoi za moimi przekonaniami. Pytaniem o to, co sprawia, że moja racja jest jedyna słuszna. Wielość punktów spojrzenia na ten sam temat, jakie otrzymujemy przez literaturę, uwrażliwia nas na to, iż na wiele spraw można spoglądać z różnych stron, a każda z nich może być tak samo ważna i zawierać w sobie jakąś prawdę. Czy rzeczywiście druga strona nie ma racji? Być może nie, ale czy na pewno?

Nawet pytanie „co autor miał na myśli” ma, mimo wszystko, jakiś swój sens. Nie powinno być jedynym pytaniem zadawanym tekstowi, ale dzięki niemu nie pogrążamy się w nadmiarze równorzędnych, często sprzecznych interpretacji. A bardzo często jedynym miernikiem prawdziwości staje się fakt, że opinia została wygłoszona przez nas osobiście i przez to otrzymuje status prawdy objawionej. Jako historyk literatury niejednokrotnie czytałam i słyszałam zadziwiające odczytania literatury, które więcej wspólnego miały z interpretatorem niż z samym tekstem. Literatura jest bezbronna, bo sprawny mówca może nadać jej naprawdę odległe sensy. A jednocześnie ta sama literatura uzbraja czytelników w broń przeciwko takim manipulacjom. Kiedyś sens narzucały elity, teraz coraz częściej twórcą sensu staje się algorytm. Krytyczne myślenie jest niezbędne, by odnaleźć się w świecie mnóstwa informacji, z których każda walczy o naszą uwagę i każda przekonuje, że jest tak samo ważna, gdzie często pseudonauka wypiera naukę, a algorytm decyduje o tym, co zobaczymy na naszej tablicy na Facebooku czy w wyszukiwarce.

Język jako lekarstwo

Literatura, dobra literatura, klasyczna literatura, zanurza czytelnika w języku i sprawia, że czuje się on w nim coraz swobodniej. Język przestaje być wrogiem z opresywnymi normami, a przynosi zrozumienie. Dzięki czytaniu jestem w stanie wyeliminować wiele niedoskonałości związanych z moją dysleksją.

O tym, że jestem dyslektykiem dowiedziałam się przypadkiem, mając lat 23, na zajęciach dodatkowych z logopedii, a konkretnie na konwersatorium o dysleksji. (Studiowałam polonistykę, ścieżkę literaturoznawczą). Pamiętam, jak z narastającym zdziwieniem robiłam notatki, bo większość opisywanych przez prowadzącą objawów dysleksji znałam z autopsji. Nieświadome zamienianie liter p/b, k/g podczas pisania. Nieumiejętność oceniania odległości. Zamienianie w słowach liter miejscami (przed chwilą zrobiłam to, pisząc wyraz “nieświadome”). Niezauważanie błędów ortograficznych (w pierwszych klasach podstawówki miałam z tym problem i dużo czasu musiałam poświęcić na ćwiczenia, żeby moje dyktanda wyglądały przyzwoicie).

Po zajęciach podeszłam do prowadzącej i zapytałam, czy to możliwe, że jestem dyslektykiem. Nikt mnie przecież nie diagnozował, kiedy byłam dzieckiem. Okazało się, że to jest możliwe. Nagle wszystkie problemy, które miałam z językiem, ułożyły się w dysleksyjną układankę. A mimo to miałam piątki z języka polskiego. Studiowałam polonistykę. Robiłam korekty i redakcje. Robiłam też (i robię nadal) błędy. Zdałam egzamin na prawo jazdy (nie musiałam na szczęście nikogo wyprzedzać, za to spędziłam za dużo czasu na skrzyżowaniu bez świateł, mając za zadanie skręcić w lewo – przepuściłam wszyyyystkie samochody jadące z naprzeciwka).

Dlaczego piszę o tym? Bo w tym dążeniu do niepopełniania błędów nigdy nie traktowałam języka jak wroga. Z perspektywy czasu widzę, że może dobrze się złożyło dla mnie, że w czasach, gdy byłam uczniem, nie diagnozowano jeszcze dysleksji. Dobrze, że diagnozuje się ją teraz, choć szkoda, że tę wadę neurologiczną traktuje się jako narzędzie do walki z językiem właśnie: “Nie muszę pisać poprawnie, bo mam dysleksję”. “Nie muszę pisać i mówić poprawnie, bo co to za różnica, czy ‘wiewiórka’ napiszę przez ‘ó’ czy ‘u’; czy powiem ‘poszłem’ czy ‘poszedłem’ – i tak mnie zrozumieją”. Pracowałam i pracuję nadal nie tylko nad poprawnością, ale również nad ogólnym stylem. Zdarzają mi się wpadki. Najgorsze są te, które przepuściłam jako redaktor i które pojawiły się w druku. Mobilizuje mnie to jednak do jeszcze większej pracy nad sobą w języku. Zobowiązuje mnie do tego mój zawód, ale również moje podejście do języka.

Normy i zasady stają się znośniejsze, kiedy wiemy, skąd się wzięły i kiedy stale obcujemy z ich poprawnym stosowaniem.

Nie mam w sobie nic z tak zwanego “faszysty językowego”, który czeka tylko na możliwość wytknięcia błędu. Owszem, widzę błędy. Owszem, czasami zwracam uwagę, bo wiem, z czego one wynikają. Gdy ktoś mnie o coś językowego dopytuje, jeśli sama nie wiem – sprawdzam. Nie wiem również wszystkiego, bo nie jestem językoznawcą normatywistą. Każdy może się pomylić. Ważne, by nad swoim językiem pracować i dążyć do eliminowania błędów. Moja dysfunkcja nie ogranicza mnie w tym, co chcę robić. I wiem, że zawdzięczam to literaturze i nauce o języku polskim. Normy i zasady stają się znośniejsze, kiedy wiemy, skąd się wzięły i kiedy stale obcujemy z ich poprawnym stosowaniem.

Język jako muzyka

Z tych wszystkich powodów zawsze bardzo stanowczo będę sprzeciwiać się wszelkim lekceważącym język i klasykę literatury komentarzom. Z tych samych powodów będę też nieustannie zachęcać, by z nowym, świeżym spojrzeniem, nie pod pręgierzem ocen, srogiej miny nauczyciela czy kary od rodziców, spojrzeć na nasz język i literaturę. Z tą samą ciekawością, z jaką czytamy w książeczkach dla dzieci o czarnych dziurach, spójrzmy na znienawidzone lektury czy zasady ortograficzne. Pytajmy dlaczego. Jak bardzo to pytanie zmusza do myślenia i kreatywności, wiedzą rodzice dzieci 3-4-letnich… Jestem pewna, że po jakimś czasie zauważymy znaczącą zmianę w naszej komunikacji i w naszym rozumieniu świata.  Przesunięcie granic naszego języka sprawia, że nasz świat staje się o wiele bogatszy i szerszy*.

A na koniec piękna wypowiedź Anny Marii Jopek o języku polskim:

Czuję, że to opatrzność, że mój głos trafił akurat na ten język. Polski jest doskonały sonorystycznie. Daje niesamowitą szansę pracy na kontrastowych kolorach. Pat Metheny mówił: “tylko śpiewaj po polsku, ależ to nieziemsko brzmi!”. Kurt Elling nauczył się dwóch piosenek z “Upojenia” i nagrał jedną z nich na swojej płycie. Oczywiście po polsku! Ćwiczyłam z nim na skypie połączona z jego studio nagraniowym w Chicago – taką miał fantazję, bo zachwyciło go brzmienie języka. Gdzie twarde spotyka się z miękkim, tyle szeleści, zgrzyta, chrzęści i tyle się rozpływa czasem na przestrzeni jednego słowa. Język polski to muzyka sama w sobie, a słowo jest nośnikiem prawdy, czystej energii. (Źródło).

Z takim podejściem chcę Wam mówić o języku polskim na tej stronie.

* L. Wittgenstein: “Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata” (Tractatus Logico-Philosophicus, teza 5.6).

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *