fbpx
Lista lektur szkolnych
Artykuły,  Kultura,  Literatura,  Rozmyświanki

Lista lektur szkolnych – samo zło czy dobro narodowe?

Ach, ta lista lektur… Każda w niej zmiana budzi emocje. A jeśli dokonuje jej lubiany/nielubiany minister, to już w ogóle.

Nie będę pisała o obecnych zmianach. Chciałabym jednak pokazać, skąd w ogóle wzięła się lista lektur, co czytały dzieci w szkołach kiedyś, dlaczego takie, a nie inne lektury. Taka perspektywa może pomóc nam oswoić się z myślą, że lista lektur (nie mylić z kanonem literatury) zmienną bywa i taki już jej los, a ważniejsze jest zupełnie co innego…

DZIEJE BAJECZNE I LISTA LEKTUR

Lista lektur szkolnych to stosunkowo nowy wynalazek. Jako taka w polskiej szkole pojawiła się po 1918 roku, czyli po odzyskaniu niepodległości. A co było wcześniej?

Zacznijmy od oczywistej oczywistości, że umiejętność czytania nie była czymś powszechnym. Dostęp do książek również, zwłaszcza do momentu pojawienia się książek drukowanych.

Pierwsze szkoły na ziemiach polskich pojawiły się w X w. Były to szkoły przyklasztorne lub parafialne i ich głównym celem było przygotowywanie chłopców do stanu duchownego. Czytać uczono w nich na księgach Pisma Świętego i innych pobożnych czytankach. Ale uwaga – uczono czytać po łacinie! Podobnie przebiegała edukacja kupiecka czy edukacja domowa dziewcząt. Od XIII w. w szkołach katedralnych i klasztornych zaczęto również używać języka polskiego. Mniej więcej w tym czasie pojawiły się pierwsze słowniki polsko-łacińskie. Nauka czytania i pisania nadal opierała się na świętych księgach, pobożnych czytankach i specjalistycznych tekstach. Jeśli chodzi o łacinę – sięgano do klasyków tego języka, zwłaszcza na uniwersytetach. Pierwsze podręczniki do gramatyki polskiej pojawiły się w XVI wieku, ale nie były one przeznaczone dla dzieci.

Wszystkie te wielkie dzieła pisane w języku polskim aż do końca XIX w. nie były lekturą dzieci w szkole. Czytali je dorośli. Książki były do XIX wieku dobrem luksusowym, więc nie czytano ich powszechnie, a już na pewno nie robiły tego dzieci. Im przeznaczone były różnego rodzaju czytanki moralizatorskie jeśli już i pełniły one taką funkcję, jaką potem przejęła lista lektur – miały kształtować określone postawy: narodowe, społeczne, religijne.

Kiedy pod koniec XVIII w. Polska przestała istnieć jako państwo, przerwana została również oficjalna nauka języka i kultury polskiej, zwłaszcza w zaborach rosyjskim i pruskim, choć w austriackim, wbrew powszechnemu mniemaniu, też za różowo nie było. Owszem, książki w języku polskim wydawano i czytano, ale w szkole były one w konkretny sposób podawane. Najgorzej z nauczaniem języka polskiego było w zaborze pruskim, najlepiej w austriackim, ale wszędzie lektury polskie, a raczej wypisy z lektur, dobierano tak, by nie wzbudzały w uczniach żadnych uczuć patriotycznych. Utwory skracano, odpowiednio interpretowano, tak by broń Boże nie narazić się na zarzut działania przeciwko władzy. Żeromski w „Syzyfowych pracach” określił te lekcje mianem „narodowe nudy”.

Za to po lekcjach – ho, ho. Tworzono tajne komplety, na których czytano Mickiewicza, Słowackiego z wypiekami na twarzy. Jak zresztą zauważył sam Żeromski, być może tych wypieków nie byłoby, gdyby teksty owych autorów były dozwolone jak pisma Puszkina i Gogola. I chyba miał racje, bo od kiedy czytanie wieszczów stało się legalne – przestało być atrakcyjne. Miłosz w czasach PRL też budził żar w nastoletnich sercach, a teraz to już nie bardzo.

W czasie zaborów edukacja literacka młodzieży polskiej była dość wybrakowana i tak naprawdę jej poziom zależał od zaangażowania patriotycznego, ale również religijnego.

WOLNA SZKOŁA I LISTA LEKTUR

Nadeszła w końcu upragniona wolność i… dopiero po około 20 latach, bo w 1932 roku, ustalono dokładnie, czego i po co mają się uczyć dzieci i młodzież na lekcjach polskiego. Dotyczyło to również lektur. Ich dobór przez wiele lat zależał od typu szkoły (że o pomysłach pedagogów na temat tego, czemu mają służyć lektury szkolne nie wspomnę). Największych powodzeniem, niezależnie od szkoły, cieszyły się utwory romantyków. Powodzeniem wśród nauczycieli, bo już nie wśród uczniów. Oczywiście pojawiały się też wcześniejsze klasyki: Kochanowski, Skarga, Krasicki, których to utwory do dziś goszczą na listach lektur.

W dwudziestoleciu międzywojennym literatury tzw. Młodej Polski nie uważano jeszcze za klasykę, zaś współczesne utwory, jak Chłopi czy Przedwiośnie, uczniowie owszem, czytali, ale jako literaturę erotyczną. (Tylko ciiii, nie mówcie nic o tym obecnemu ministrowi edukacji).

Bardzo ciekawe były w tym czasie dyskusje na temat właśnie listy lektur szkolnych. Zastanawiano się nie tylko nad jej celami (czy ma łączyć się z ogólnym wychowaniem kulturowym, czy tylko patriotycznym), ale również nad zasadnością niektórych lektur w niejednorodnym narodowościowo państwie. Na przykład wątpliwości wzbudzało przerabianie Ogniem i mieczem na Kresach, gdzie przecież mieszkali Ukraińcy. Zauważano również, że choć celem nauczania języka polskiego i kultury polskiej było wspieranie poczucia jedności narodowej wśród różnych klas społecznych, to na liście lektur dominowały utwory przedstawicieli kultury szlacheckiej, a tę ludową marginalizowano.

Po reformie 1932 roku do lektur szkolnych włączono również klasyki literatury światowej (a właściwie europejskiej). Na topie były również pisma Józefa Piłsudskiego. Bynajmniej nie z powodów literackich.

Lista lektur była naprawdę spora, tak spora, że mało kto dał radę przeczytać to wszystko. W związku z tym rozwijała się produkcja wszelkiej maści streszczeń, bryków i ściąg. To był naprawdę dochodowy biznes. A wśród tworzących te pomoce naukowe byli m.in. Stefan Żeromski czy Gustaw Herling-Grudziński.

W latach 1939-1945, czyli w czasie II wojny światowej, znów do łask wróciły utwory patriotyczne, a przerabiano je na tajnych kompletach.

UKIERUNKOWANIE IDEOLOGICZNE LISTY LEKTUR

W 1947 roku zrewidowano listę lektur pod kątem ideologicznym. I tak jak podczas zaborów obcinano pazur wielu utworom i zmieniano w ten sposób wymowę, by jak najmniej kojarzyła się z kulturą polską, tak w czasach PRL właściwie wszystko podporządkowane zostało ideologii komunistycznej.

To właśnie wtedy na liście lektur pojawiły się pozytywistyczne i naturalistyczne nowele, Lalkę zaczęto odczytywać jako powieść o walce klas – zdegenerowanej arystokracji z czystym moralnie proletariatem, utwory średniowieczne i renesansowe dobierano tak, by osłabić ich religijny wydźwięk, promowano te teksty, w których pojawiała się krytyka Kościoła itp. Nawet jeśli na liście pojawiały się utwory nie po myśli władzy, interpretowano je w odpowiedni sposób – wyśmiewając, pokazując jako przykład negatywny (to spotkało m.in. wiele utworów młodopolskich). W okresie stalinizmu wśród lektur gościły dzieła Stalina, Lenina czy opowiastki o Dzierżyńskim. Po odwilży lat 50. młodsi uczniowie mogli czytać Pinokia, utwory Ewy Szelburg-Zarębiny, Marii Konopnickiej, Jana Brzechwy czy Juliana Tuwima.

Wartości literackie nie były w czasach PRL najważniejsze jeśli chodzi o książki. Literaturę należało czytać w jakimś celu: by pamiętać o niemieckiej krzywdzie (Medaliony), by zobaczyć upodlenie szlachty i złą dolę chłopów pod panami (Antek, Janko Muzykant, Anielka), by wzbudzić ducha służby narodowi (Ludzie bezdomni). Oczywiście najatrakcyjniejsze dla uczniów było to, czego nie można było czytać oficjalnie i co przerabiało się na tajnych lekcjach po lekcjach.

W latach 80. zaczęto odchodzić od ideologicznego naznaczania lektur i wówczas pojawił się na liście Mrożek, Herbert, Miłosz.

I ZNÓW WOLNA POLSKA

W III RP oczywiście od razu dokonano przewrotu na liście lektur, pozbywając się tego, co ideologiczne. Pojawiło się też wówczas minimum programowe, czyli odgórne określenie przez państwo, co stanowi podstawę wykształcenia na kolejnych etapach edukacji i czemu ma ona służyć, a w związku z tym, w jaki sposób mają być omawiane lektury.

Co jakiś czas, co wiąże się z poglądami kolejnych ministrów, wybuchają afery o jakieś lektury: a to o Gombrowicza, a to o Sienkiewicza, a to o Kosika, a to o Jana Pawła II.

Zmienia się również podejście co do celów listy lektur. Przede wszystkim utwory na niej się znajdujące mają wspierać kształtowanie kompetencji zapisanych w podstawie programowej. Również książki, które były na liście „od zawsze” są omawiane w sposób dostosowany do panujących trendów edukacyjnych.

CO WYRZUCIĆ Z LISTY LEKTUR?

Ciekawy jest tu przykład W pustyni i w puszczy Sienkiewicza. Jakiś czas temu rozgorzała dyskusja na temat zasadności obecności tej powieści na liście lektur. Gdyby książka ta omawiana była w dawnym kluczu: wzbudzania uczuć patriotycznych, wskazywania na wielkość kultury europejskiej, przekonywanie o wyższości cywilizacyjnej chrześcijaństwa nad innymi religiami – to tak, zgadzam się, należałoby z niej zrezygnować. I z wielu książek, z których nie dało się wykrzesać nic więcej poza ideologią, zrezygnowano. Klasyka literatury ma jednak to do siebie, że niezależnie od tego, kiedy się ją czyta, można z niej wyciągnąć coś dla siebie.

Przejrzałam proponowane konspekty lekcji dotyczące W pustyni i w puszczy. Wszędzie pojawiają się te same tematy: opisy przyrody i kultury kontynentu afrykańskiego, różnice kulturowe, podejście do innych kultur dawniej i dziś, opisy bohaterów. W każdym z przeczytanych przeze mnie konspektów autorki i autorzy zwracali uwagę na konieczność rozprawiania się z mitem wyższości białych nad czarnymi. Wszędzie podkreślano rolę edukacji międzykulturowej i szacunek wobec innych. Tak, ta powieść doskonale nadaje się do tego, żeby pokazać: kolonializm, postkolonializm, zmianę myślenia, różnorodność kulturową, równość ludzi niezależnie od koloru skóry czy wyznawanej religii. Tak, powieść ta nie jest napisana współczesnym językiem. Ale jakoś na Sapkowskiego nikt się za to samo nie zżyma, a na Sienkiewicza owszem.

Ta zmiana podejścia może ocalić wiele lektur szkolnych i pokazać ich bogactwo: językowe i myślowe.

Na przykład taki Janko Muzykant może stać się doskonałym przyczynkiem do rozmowy na temat przemocy wobec dzieci. Ona obecna jest również dziś, i wcale nie rzadko w takim stopniu jak w owej noweli (mało to informacji o rodzicach, którzy zakatowali swoje dziecko). Warto przy tej okazji porozmawiać w ogóle o prawach dzieci i ich statusie w społeczeństwie.

Treny mogą zacząć rozmowę o tym, jak mówić o śmierci, czym jest śmierć dla bliskich i jak można pocieszyć kogoś po śmierci bliskiego. Już pomijam fakt, że to również może być ciekawa rozmowa o fikcji literackiej (nie wiadomo, czy Orszulka w ogóle istniała). Ale również o fikcji i budowaniu swoich historii w dzisiejszych mediach społecznościowych.

Cierpienia młodego Wertera – samobójstwa i problem zdrowia psychicznego.

Lalka – podwójne standardy kulturowe wobec kobiet i mężczyzn (o czym pisałam w swoich tekstach na temat tej powieści).

Ferdydurke – sens uczenia się w ogóle i kwestionowania zastanych prawd.

Ja tak mogę jeszcze długo wymieniać…

Największym problemem nie jest bowiem to, co jest na liście lektur, tylko to, jak się o tym mówi i czy omawiane teksty mają dla uczniów w ogóle jakieś przełożenie na ich rzeczywistość. Jeśli nie mają, to trudno im się dziwić, że samo „Słowacki wielkim poetą był” ich nie zachwyca i rwą sobie włosy z głowy, wołając za Gałkiewiczem „Jak zachwyca skoro nie zachwyca!”.

Tu jeszcze dochodzi kwestia estetyzacji literatury – gdzie wartościowe jest tylko to, co się nam podoba. Ja już wielokrotnie pisałam i mówiłam, że mnie Mickiewicz nie zachwyca, a jednocześnie znam wartość jego tekstów dla literatury i kultury polskiej i potrafię wskazać, co w poszczególnych tekstach mi się podoba. Potrafię też uzasadnić, dlaczego mi się nie podoba. A to też jest sztuka, której się nie wymaga.

Uczniowi ma prawo nie podobać się jakaś lektura. Ma prawo się przy niej męczyć. Ma nawet prawo nie doczytać jej do końca lub nie przeczytać w ogóle. Dobrze jednak, jeśli potrafi wskazać, co konkretnie mu się nie podoba. Gorzej, jeśli dotyczy to całej listy lektur…

TO CO Z TYMI LEKTURAMI?

Lista lektur stale będzie się zmieniać. Jedne teksty będą z niej wypadać, pojawią się nowe albo wrócą jakieś stare, zmieni się sposób rozmawiania na temat znanych utworów. To zupełnie normalne. Tak było, jest i będzie.

Lektury szkolne, zwłaszcza na tym późniejszym etapie, nie mają na celu zachęcania do czytania. One mają na celu edukację językową i kulturową, a przede wszystkim kształtowanie umiejętności krytycznego, czyli świadomego czytania (o tym również pisałam), w czym wspiera właśnie namysł nad tekstem, analizowanie go, również negatywne.

Po to w szkole poznaje się różne typy tekstów, omawia się je, wskazuje na sposób wpływania na odbiorcę, by potem, teoretycznie, dorosły już człowiek umiał zobaczyć te mechanizmy wpływu w tekście w gazecie czy w filmie na YouTube’ie.

Nie mam problemu z tym, że komuś nie podoba się Lalka, którą ja uważam za jedną z najwybitniejszych powieści w ogóle. Mam problem z tym, że mało kto potrafi uzasadnić, dlaczego mu się coś nie podoba. Samo „nie podoba się”, „nudne” nie jest żadnym uzasadnieniem. Zastanowienie się, co konkretnie mi nie pasowało – to właśnie świadome czytanie, które kształtuje świadomych odbiorców, mniej podatnych na manipulacje, tak bardzo obecną dzisiaj.

Jeśli czegoś bym sobie życzyła w kontekście burz nad pozycjami na liście lektur szkolnych, to nie tylko dyskusji nad konkretnymi książkami, ale przede wszystkim nad sposobem omawiania tych lektur w szkole. Bo to, co pozostaje niezmienne, mimo zmieniających się pozycji na liście lektur, to to, że największy nacisk kładzie się na interpretację według klucza. On również się zmienia, ale zawsze jest najważniejszy (pokazywała to Karolina Jędrych w tekście Lektury w programach dla szkoły podstawowej z lat 1949-1989). Twórcom podstawy programowej nie przychodzi nawet do głowy, że uczeń może wyciągnąć z lektury coś swojego, co nie znajduje się w podręczniku. A, powtórzę, omawiane na lekcji teksty, żeby zainteresować ucznia, muszą mieć jakieś przełożenie na jego życie, nawet w formie negacji, gdy zdaje on sobie sprawę, że coś mu się nie podoba. Nie, lektury nie muszą się podobać, zwłaszcza w starszych klasach. Co wcale nie oznacza, że nie warto ich czytać i analizować.

Nie uważam, że należałoby w ogóle zrezygnować z listy lektur szkolnych (do czego słyszę głosy nawoływania). Natomiast tak, należy ją co jakiś czas aktualizować, również pod kątem tego, czego spodziewamy się po przeczytaniu danej książki.

I wiem, że mimo dennego systemu oświaty, w którym tkwiliśmy my i tkwią lub będą tkwić nasze dzieci, są nauczyciele, którzy potrafią nawet na Janie Pawle II i Sienkiewiczu nauczyć świadomego czytania. (Przy czym akurat nie uważam tych autorów za złych jeśli chodzi o formę lub tematykę). Oby takich nauczycieli było jak najwięcej i oby system oświaty w końcu zaczął uczyć myślenia, a nie tylko odtwarzania. Bo nie o samo czytanie tu chodzi, ale o czytanie z sensem.

Polecam również artykuł Sto lat zmagań z kanonem lektur szkolnych.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *