fbpx
Biblioteka w Efezie. Na nudę nie narzekałam nigdy - cytat z wywiadu z bibliotekarką
Artykuły,  Wywiad,  Z życia wzięte

Połączyć potrzeby czytelnika z dbałością o księgozbiór – o pracy bibliotekarza. Wywiad

8 maja wypada Dzień Bibliotekarza. Bibliotekarz to akurat bardzo ważna postać w moim życiu – w moim mieście znały mnie wszystkie panie, tak często przychodziłam do biblioteki.

O pracę bibliotekarza zapytałam Joannę, która była kierownikiem biblioteki w Instytucie Biologii Ssaków PAN w Białowieży.

Czytaj do końca!

WS: Zapytam przewrotnie: czy jest coś ciekawego w byciu bibliotekarzem?

AŁ: Wszystko! Ja trafiłam do biblioteki naukowej, gdzie zestaw obowiązków jest szeroki i dość specyficzny, dzięki czemu stale było co robić. Wymuszało to również konieczność ciągłego uczenia się i gonienia świata. Akurat czas, kiedy pracowałam w bibliotece naukowej Instytutu Biologii Ssaków PAN, to swoista rewolucja – odejście od papieru na rzecz wydawnictw elektronicznych. Uczestniczyłam w tym od środka, więc dopiero z perspektywy czasu widzę, jak istotna była to zmiana.

Biblioteki naukowe gromadzą głównie naukową literaturę z całego świata. To chyba ta podstawowa różnica między nimi a bibliotekami publicznymi. Z kolei biblioteki akademickie muszą mieć ogromny zasób dydaktyczny, który akurat u nas był mniej istotny. W bibliotekach naukowych książki stanowią jakieś 30% księgozbioru, reszta to czasopisma, ale nie tylko w postaci pełnych tomów, roczników, poszczególnych numerów, lecz także w formie nadbitek.

WS: Czym są nadbitki?

AŁ: Zacznijmy od przypomnienia, że w PRL-u ciężko było z dostępem do literatury światowej. Nauki przyrodnicze wymagały zaś korzystania z czasopism światowych, a nie tylko z literatury krajowej. Istniał więc pewien ustalony system, według którego decydowano, co ma trafić, do której biblioteki. Przy czym często nie zdobywało się całych czasopism, tylko tzw. odbitki lub nadbitki.

Pochodziły one z różnych źródeł, najczęściej od naukowców, którzy wysyłali zwykłą pocztą prośby do kolegów z zagranicy o kopie artykułów. Kserokopiarki nie były kiedyś powszechne, że nie wspomnę nawet o możliwości używania PDF-ów i przesyłania sobie wersji elektronicznych artykułu… Wydawcy tworzyli więc wydruki poszczególnych artykułów, które dostawali autorzy i które służyły im do wymiany z innymi autorami.

Innym źródłem zagranicznych czasopism były wymiany. Biblioteki, których jednostki prowadzące wydawały własne książki lub czasopisma, zwłaszcza w jakimś europejskim języku, prowadziły wymiany. Moja biblioteka prowadziła wymianę z ponad 200 kontrahentami, dzięki czemu dostawaliśmy w zamian za nasze czasopismo literaturę z całego świata. Ze wschodu i z zachodu, od Chin, przez Rosję, po USA czy kraje Ameryki Południowej oraz Australii. Takie działania pozwalały na tworzenie niesamowitych zasobów, które dziś przestają być może tak istotne, ale w przeszłości stanowiły podstawę funkcjonowania naukowców.

WS: A jak działa to dzisiaj?

AŁ: Dziś mamy internet. Coraz mniej czasopism prenumeruje się w postaci papierowej, coraz więcej musi być zakupiona w postaci elektronicznej i jest to superwygodne, choć uważam, że jednak te papierowe zasoby są bezpieczniejsze. Nawet od strony pilnowania, czy wszystko jest na miejscu, czy wszystkie tomy są pełne i na czas, prostsze było to z perspektywy papierowego zeszytu. Dziś trzeba na przykład czuwać nad tym, że wykupiony przez bibliotekę dostęp elektroniczny jest dostępem ruchomym, np. 5-letnim. To sprawia, że starsze zasoby stają się niedostępne, bo płatna licencja już ich nie obejmuje i biblioteka musi zapłacić za to archiwum dodatkowo.

Opowiadanie o przejściu z papieru na wersję cyfrową brzmi dziś jak prehistoria, a działo się to zaledwie kilka lat temu.

WS: Jak Ty się w tym wszystkim odnalazłaś?

AŁ: Dla mnie, humanistki, ogromnym szokiem było zderzenie kultur. Dziś nawet humanista wie, co to impact factor, ale wtedy tzw. lista filadelfijska była dla mnie zupełną abstrakcją. Szybko musiałam się zorientować jak funkcjonuje światowa nauka, żeby wiedzieć, co jest potrzebne naszym naukowcom.

Na nudę nie narzekałam ani chwili, choć nawet na rozmowie kwalifikacyjnej dyrektor pytał, czy nie obawiam się nudy w tej pracy.

WS: Czy pracując w bibliotece, należy być oczytanym, czy wystarczy elektroniczny katalog?

AŁ: Z pewnością zależy to od typu biblioteki. Trzeba oczywiście znać swój księgozbiór, jego strukturę. Ogólne oczytanie chyba nie ma tu nic do rzeczy, bardziej specyficzna znajomość np. struktury danej dziedziny nauki, powiązań w jej ramach, znajomość słów kluczowych, które funkcjonują w danym czasie. Czasem katalog nie wystarczy, bo coś zaginie albo np. jakieś czasopismo zmieni nazwę i ktoś nie połączy zasobów w katalogu elektronicznym, żeby poszukujący go czytelnik mógł trafić pod właściwy tytuł. Albo np. z powodu pewnych tradycji niektóre czasopisma były traktowane jako seria książkowa i trafiały w związku z tym na zupełnie inną półkę.

WS: Co dokładnie robiłaś w bibliotece?

AŁ: Moje obowiązki obejmowały nie tylko wypożyczanie, ale również informację naukową. Czasem trzeba było się nagłówkować, bo nie wystarczała umiejętność prawidłowego przeszukiwania Internetu i katalogów. (Tu na marginesie dodam, że elektroniczny katalog też trzeba umieć wykorzystać, w zależności od sytuacji, nie zawsze jest to takie oczywiste).

Bardzo lubiłam rozwikływać takie zagadki bibliograficzne, kiedy czytelnik szukał książki czy artykułu i nie znajdował wyników, bo dane bibliograficzne były błędne. Okazywało się wówczas, że iluś naukowców na świecie zacytowało literaturę nie znając jej, bo skoro powielali błędne dane w cytacji, to znaczy, że nie mogli widzieć tego na oczy. W takim „dochodzeniu” czasem udawało się znaleźć prawidłowe informacje bibliograficzne, dzięki czemu możliwe stawało się odnalezienie konkretnego artykułu. W dobie numerów DOI, które jednoznacznie identyfikują artykuły elektroniczne, takie problemy nikną.

WS: Twój największy sukces detektywistyczny?

AŁ: Biblioteka naukowa, w której pracowałam, jest biblioteką o profilu przyrodniczym, ale z istotnym działem dotyczącym historii Puszczy Białowieskiej. Kiedyś dr Tomasz Samojlik (oprócz tego, że naukowiec, to również autor bardzo popularnych książek i komiksów dla dzieci, np. o żubrze Pompiku czy ryjówce przeznaczenia) potrzebował dokumentu źródłowego, który nie dawał się zlokalizować. Dane bibliograficzne, które posiadał, nie prowadziły do żadnego tekstu. Dodatkowo chodziło o źródło w języku niemieckim, a niestety nie znam niemieckiego. Wierzyłam, że uda mi się znaleźć ten dokument. Zajęło mi to chyba miesiąc. Oczywiście nie siedziałam nad tym całymi dniami, bardziej szukałam natchnień, testowałam różne koncepcje na znalezienie jakiegoś tropu. W końcu udało się i do tej pory pamiętam swoją dumę z wykonanej pracy detektywistycznej. Udało mi się połączyć siły googla i katalogów bibliotecznych, prześledzić niemieckie katalogi online i w końcu: Eureka!

WS: Pracowałaś w specyficznej bibliotece, bo w instytucie naukowym. Jak myślisz, czy praca w takim miejscu jest zupełnie inna czy jednak podobna do pracy w miejskiej bibliotece?

AŁ: Myślę, że w każdej bibliotece przede wszystkim trzeba połączyć potrzeby czytelnika z dbałością o posiadany zasób biblioteczny. Różnice między bibliotekami są bardziej stanowiskowe – czy pracujesz w wypożyczalni, czy obsługujesz czytelników, czy tylko magazyn, czy zarządzasz ludźmi, czy odpowiadasz za zakupy księgozbioru, czy jesteś samodzielnym, jedynym bibliotekarzem, obsługującym wszystko na raz, czy też każdy ma swoją oddzielną dziedzinę i specjalizację. Każdy typ bibliotek to wiele niuansów, choć tradycyjne pytanie o książkę zieloną z czerwonym kotkiem na okładce ma też i swoją wersję w bibliotece naukowej – nie raz zdarzało się, że czytelnik wiedział, jak książka wygląda i ją opisywał, a ja wiedziałam, o którą książkę mu chodzi. Wydaje mi się też, że cechą wspólną pracy bibliotekarzy jest pewna żmudność i konieczność dochowania staranności.

WS: Co dla Ciebie było najważniejsze w pracy bibliotekarza?

AŁ: Niezwykle istotne było pilnowanie, żeby nie popsuć tego, czego dokonali moi poprzednicy, tworząc tak wspaniały kształt tej biblioteki. Była to w dużej mierze zasługa Małgorzaty Rychlik, która od wielu lat pracuje w bibliotece Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ja byłam bibliotekarzem z „douczenia”, a nie z podstawowego wykształcenia, więc nie we wszystkim czułam się pewnie, czułam odpowiedzialność za swoje kroki. Do tego, ponieważ była to mała biblioteka, nie miałam kogo zapytać, czy na pewno dobrze robię, brakowało mi społeczności, od której łatwiej byłoby się uczyć. Z drugiej strony cały czas starałam się nadążać za wymogami intensywnie wybuchającej na każdym kroku bibliotecznej i naukowej nowoczesności, co dziś pewnie ma jeszcze intensywniejszy wymiar.

WS: Najdziwniejsze pytanie, które usłyszałaś jako bibliotekarka?

AŁ: „Czy pani jest blondynką?”
Przez telefon.

Dziękuję bardzo Joannie Łapińskiej za ten ciekawy wywiad.

Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś/przeczytałaś, podziel się tekstem z innymi.

Może zainteresują Cię również inne wywiady:

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *