fbpx
Otwarta książka leżąca na parapecie w otwartym oknie.
Artykuły,  Kultura,  Literatura

Opowieść o mnie, o Tobie, o innym człowieku

Żyjemy w świecie opowieści i tymi opowieściami budujemy swój świat.

Jak to działa i jak to się ma do literatury, języka i kultury, o których jest ta strona?

Na początek wymyśliłam dwa przykłady. (Nie są o mnie – to po prostu przykłady).

Przykład 1.

Słyszę opowieść o tym, że u początku polskiej państwowości chrześcijanie (zazwyczaj w tej historii kraj ich pochodzenia jest tylko wspominany, akcent kładzie się na hierarchię Kościoła Katolickiego, o obrządku wschodnim w ogóle nie ma mowy) zabijali Słowian, niszczyli wiarę słowiańską (bardzo bogatą – tu następuje opis panteonu słowiańskiego, szczegółowe informacje o wierzeniach) zwyczajom (podanymi z detalami) narzucano chrześcijańską interpretację.

Czytam te wszystkie długie opisy i w moim sercu rodzi się bunt. Jak można było tak bezceremonialnie niszczyć starą wiarę. To samo Kościół robił w Ameryce Południowej. Tak, chrześcijaństwo to religia wojny i prześladowań.

W dodatku ciągle na jaw wychodzą jakieś tajemnice skrywane przez Kościół, przeinaczenia, skandale, które sprawiają, że nie sposób wierzyć chrześcijanom (głównie katolikom), bo nie wiadomo, czy mówią prawdę na jakiś temat.

Doświadczam też jakiejś nieprzyjemności od księdza i widzę hipokryzję najpobożniejszego parafianina.

Gniew wzbiera się coraz bardziej. Jakiekolwiek informacje sprzeczne z wizją podaną na początku, nawet jeśli mówią o nich niewierzący historycy, odrzucam, prędzej czy później. Trochę na zasadzie: Lewis Carroll interesował się małymi dziewczynkami – nie czytam „Alicji w Krainie Czarów”.

Zaczynam żyć w świecie, w którym błędy i przewinienia Kościoła Katolickiego wyskakują na każdym kroku, gdzie Słowianie są szlachetnymi, żyjącymi w zgodzie z naturą ludźmi, a dziecko wychowywała cała wioska. Sympatią obdarzam wyznawców Peruna, nawet jeśli czasem głoszą coś, co nie zgadza się z moim światopoglądem.

Przykład 2.

Trafiłam na lekarza, który źle mnie zdiagnozował. Leczył mnie na co innego, mój stan się nie poprawiał i w zupełnej bezradności dałam się namówić na biorezonans. Osoba zajmująca się tym trafnie zdiagnozowała, co mi dolega (przedtem zebrawszy dokładny wywiad, co mi na pewno nie jest). Wróciłam z tą diagnozą do lekarza. Ten z niechęcią zgodził się to sprawdzić. Okazało się, że to prawda.

Ale już nie wdrożyłam leczenia zaleconego przez lekarza. Skupiłam się na tym, co poleciła mi osoba od biorezonansu. Mój stan zdrowia się poprawił.

Coraz częściej do moich uszu dochodzą informacje o lekarzach, którzy nie trafili z diagnozą. Wręcz rzucają mi się w oczy takie komentarze czy newsy. Moje zaufanie do tzw. medycyny konwencjonalnej spada. No ale gdzieś się trzeba leczyć. Skoro biorezonans był strzałem w dzisiątkę, to będę szukać w tych obszarach.

Zagłębiam się w książki zielarskie, altmedowe, słucham wykładów na YouTube’ie, zaglądam na strony, zaczynam jeździć na spotkania z uzdrowicielami. Teraz już całkowicie odrzucam to, co mówią lekarze czy naukowcy, na ustaleniach których ci pierwsi się opierają.

Wraz ze spadkiem zaufania wobec medycyny wzrasta moje przekonanie, że lekarze konwencjonalni, naukowcy sponsorowani przez duże firmy mają swoje interesy w propagowaniu takiej a nie innej wersji pandemii, chorób, zmian klimatycznych i bynajmniej nie jest to dobro ludzkości.

Ci, którzy pomstują na foliarzy stają się moimi wrogami. Nie chcę z nimi rozmawiać. Odcinam się od członków rodziny i znajomych niezgadzających się ze mną.

Podsumujmy

Gdyby tak podrążyć w obu opowieściach, znaleźlibyśmy realne doświadczenia, informacje, zdarzenia. Okazałoby się też, że na to samo wydarzenie można patrzeć w różnych perspektyw, a część wydarzeń to wynik pewnego ułożenia okoliczności, czasem tzw. przypadku bardziej niż złej lub dobrej woli kogokolwiek. Tylko że wtedy świat nie byłby tak uporządkowany i przewidywalny. Wręcz przeciwnie. W końcu to, czy trafię na lekarza internistę w złym humorze, który akurat z jakiegoś tematu nie jest zbyt dobry albo spodoba mi się akurat tekst napisany przez zagorzałego przeciwnika chrześcijaństwa, który nagina historię do światopoglądu okazuje się kwestią przypadku – a nad  nim nikt nie panuje.

Rację ma w tym kontekście Tomasz Stawiszyński, kiedy zwraca uwagę na to, że życie w prawdzie o tym, że nasza rzeczywistość jest chaosem i nie znamy jej sensu ani sensu swojego życia jest nieznośna. W obliczu takiego olśnienia można albo się zabić, albo stworzyć sobie lub przyłączyć się do opowieści porządkującej świat. (Mówienie o tym, że oto godzimy się na ten chaos i brak sensu, widzimy go i nie tworzymy żadnych zastępczych opowieści – też jest tworzeniem porządkującej historii).

Nasze życie to w pewnym sensie utwór literacki, w którym co i rusz dokonujemy autorskich (czasem włącza się w to również redaktor) decyzji, co zostawiamy w naszej opowieści, a co z niej wyrzucamy. Właściwie to najbardziej pasuje mi tu gatunek, jakim jest reportaż. Mariusz Szczygieł zwraca uwagę na to, że reportażysta, wśród wielu informacji, kieruje światło na to, co mu w opowiadanej historii jest potrzebne, a w cieniu pozostawia nawet ciekawe szczegóły, ale które decyduje się pominąć w procesie tworzenia opowieści. To porównanie opowieści życia do reportażu raczej niż powieści jest o tyle uzasadnione, że o powieści wiemy zazwyczaj, że jest to fikcja, reportażowi nadajemy status historii prawdziwej.

My również tworząc swoją opowieść o świecie pewne historie wysuwamy na plan pierwszy, inne kryjemy w cień, jeszcze inne całkowicie usuwamy albo odmawiamy im statusu prawdziwych. Oczywiście na przestrzeni naszego całego życia te opowieści mogą się zmieniać, czasami dość mocno – ksiądz staje się ateistą, zabijający chrześcijan Szaweł staje się Pawłem – apostołem narodów, prokurator skarżący w sprawach politycznych w czasach PRL gorliwie walczy tropi tajnych współpracowników SB, gangster jeździ po kraju i pomaga wykluczonym itd. Zawsze jednak konstruujemy opowieść porządkującą nam rzeczywistość.

Czy to coś złego? Absolutnie nie. W taki sposób żyjemy i inaczej nie moglibyśmy.

Co zrobić, żeby stworzyć najlepszą wersję swojej opowieści?

  • Przede wszystkim należy poznać swoją obecną opowieść. Sprawdzić, z czego jest zbudowana. Co i dlaczego odrzuciłam, a co wybrałam jako główny temat. Z jakich przekonań i doświadczeń tworzę interpretację tego, co mnie otacza. I wtedy ewentualnie zacząć ją przekształcać. Wcześniej zaś zapytać siebie…
  • Co jest istotą mojej opowieści? Bo być może w innych okolicznościach zadecydowałabym inaczej, ale tu i teraz działam właśnie tak – zgodnie z tą istotą. Czy to jest coś, co wybrałam na stałe i będę się tym kierować z zmieniających się okolicznościach? Czy to przekonanie, że każdy człowiek jest wartościowy? A może że najważniejsze jest przetrwanie Ziemi, a człowiek jako jedno ze stworzeń nie może być uważany za coś wyjątkowego. A jeśli najważniejsza jest sprawiedliwość?
  • Pamiętaj, że każdy człowiek ma swoją opowieść, ze swoim centrum. Spojrzenie na nią z ciekawością sprawia, że łatwiej nam o życzliwość wobec drugiej osoby albo, paradoksalnie, o zadbanie o samego siebie. Na przykład: jeśli wiem, skąd się biorą takie, a nie inne przekonania jakiegoś człowieka, widzę, że mi z nimi trudno, zastanawiam się nad tym, jak bardzo zależy mi na kontynuowaniu tej relacji, ile przynosi mi dobra, a na ile mnie nie wspiera, wtedy decyzja o odpuszczeniu lub nie po pierwsze jest łatwiejsza, po drugie jest moja, po trzecie w końcu – biorę za nią odpowiedzialność.
  • Zawsze jest coś, o czym nie wiemy lub co w specyficzny sposób interpretujemy – nie należy zatem pokładać zbyt wielkiej ufności w swoim osądzie (od razu daję znać, że ciągłe wątpienie to z kolei wprowadzanie się w chaos) i zawsze należy brać pod uwagę to, że mogę się mylić.
  • Z tego też wynika, że należy wykazywać się wyrozumiałością wobec wyborów swoich i innych, zwłaszcza jeśli w ciągu naszego życia zmieniamy kierunek drogi. Co ważne, nie należy również prawdy swojej opowieści nakładać na opowieść innego człowieka, zwłaszcza żyjącego w innej epoce, w innej kulturze, w innym miejscu. (Pisałam o tym kiedyś w kontekście kolonizowania literatury).

    Żeby tę całą teorię uczynić jaśniejszą, przywołam to, o czym mówił w podcaście Działu Zagranicznego Mariusz Szczygieł, zdradzając tajniki pracy reportażysty.

    Jeśli mamy wydarzenie „pani zabiła pana”, to pytanie, jakie stawia sobie na początku autor, który z owego faktu tworzy opowieść, brzmi: „O czym ona jest?”. O miłości? O biedzie? O przemocy? O determinacji socjoekonomicznej? O zaburzeniach?

    Zauważ, że odpowiedź na to pytanie determinuje, w jaki sposób będziemy mówić o wydarzeniu. I, co warte podkreślenia, w każdej tej opowieści będzie prawda o fakcie, choć kierunek jej oświetlania będzie wydobywał na wierzch inne jej elementy.

    Każda wizja świata jest taką opowieścią, w której jedne wątki są wysuwane na plan pierwszy, inne pomijane. Choć, moim zdaniem, prawda obiektywna istnieje, to nigdy jej nie posiądziemy (ale możemy starać się do niej dotrzeć).

    To samo tyczy się literatury pięknej, która choć jest fikcyjną opowieścią, to zbudowaną najczęściej z prawdopodobnych wydarzeń (na różnych płaszczyznach).

    Weźmy taką Trylogię Sienkiewicza, na którą pomstują historycy, a która ukształtowała naszą narodową opowieść o przeszłości Polski.

    W Potopie mamy przedstawioną historię obrony Jasnej Góry. Wiemy, oczywiście, że wysadzenie kolubryny przez Kmicica to pomysł Sienkiewicza, no ale tło historyczne mniej więcej jest okej. Tylko że nie. Bo właściwie nie było czegoś takiego jak cudowna obrona klasztoru paulinów w Częstochowie. Owszem, wojska przysłane przez Karola Gustawa były, ale wcale nie w przeważającej sile. Owszem, przeor Kordecki obroną kierował, tylko że wcześniej zapobiegawczo hołd królowi szwedzkiemu złożył. Na obronę Sienkiewicza można dodać, że on też tego nie wymyślił, tylko posiłkował się historią opowiedzianą przez samego Kordeckiego już jakiś czas po wydarzeniach. A o tym, jak było rzeczywiście, wiadomo z ówczesnych kronik, listów itp. Zainteresowanych odsyłam do tekstów historyków, a w wersji mnie specjalistycznej do artykułu.

    O takiej Trylogii wiemy przynajmniej, że miała wpływ na nasze myślenie o historii Polski, nawet jeśli nie wiemy dokładnie jaki. Ale czy ktoś wie (oczywiście oprócz tych, którzy przeczytali mój tekst albo wysłuchali odcinka podcastu), że Wanda, która Niemca nie chciała to też literacki pomysł?

    Co z tym możemy zrobić?

    • Sprawdzić, jak było naprawdę.
    • Sprawdzić, dlaczego autorzy tych tekstów wybrali tę właśnie opowieść i dlaczego taką, a nie inną jej interpretację (lub nadinterpretację).
    • Zapytać siebie, co to dla mnie oznacza? Że przeklnę Sienkiewicza na wieki i nie sięgnę już więcej po żaden jego tekst (Sienkiewicza możesz zamienić np. na Kapuścińskiego, zadziała tak samo)? Że nie będę wierzyć już żadnemu tekstowi literackiemu opisującemu historię? Że przestanę ufać komukolwiek? Że poszerzę swoje horyzonty i wrażliwość na inne spojrzenia?  Że spróbuję postawić się w sytuacji autora i hipotetycznie zapytam samą siebie, co by mi było potrzebne w tamtym czasie?

      Wybór należy do mnie, i do Ciebie, i każdego czytelnika.

      Jak czytanie może nas wspierać w rozumieniu swojej opowieści i tego, w jakiej opowieści żyją inni ludzie?

      Literatura piękna, fikcyjna, w której nie oczekujemy prawd objawionych, pomaga nam w bezpiecznych warunkach zmierzyć się z zupełnie inną opowieścią o rzeczywistości. (Dlatego, swoją drogą, warto czytać literaturę z innych krajów, kultur, kontynentów. Nie o tych sprawach, ale napisanych przez ludzi stamtąd). Mogę wówczas bezpiecznie pomstować, nie narażając się na gniew drugiej strony ani na obrażenie kogoś. Mogę polemizować, a nawet w wyimaginowanej dyskusji krystalizują się nasze poglądy.

      Warunek jest tylko jeden. Jeśli się denerwuję podczas czytania, pytam „dlaczego?”. Jeśli mnie coś rozbawiło, pytam „dlaczego?”. Jeśli mnie coś wzruszyło, pytam „dlaczego?”. Jeśli stwierdzam: „ja bym zrobiła inaczej”, od razu pytam „dlaczego?”.

      Bez tego jednego pytania czytanie nawet dużej ilości dobrych książek pozostaje jak jedzenie przed telewizorem/smartfonem/książką. Zjadłam, ale jak smakowało, jak czuję się po jedzeniu, jaką miało ono barwę, fakturę, ile zajęło mi jedzenie, jak zmieniały się smaki poszczególnych elementów dania w zależności od tego, z czym je jadłam – tego już nie potrafię powiedzieć. Jakoś pozytywnie to jedzenie na mnie wpłynęło, ale jedzenie uważniejsze przyniosłoby mi więcej korzyści, nie tylko zapełnienie żołądka.

      Jak to się ma do opowieści innych ludzi?

      Oglądałam ostatnio z dziećmi film Nasze magiczne Encanto. Nestorka rodu, od której wszystko się zaczęło, jest niby dobra, ale jednak dość surowa i w niektórych przypadkach niesprawiedliwa. Wydaje się, że wszystko robi tak, jak powinna, a jednak… Kiedy tak patrzyłam na tę postać i na to, do jakich wniosków dochodzi, przypomniałam sobie wiele osób, które w dobrej wierze, w imię wyższych celów nieświadomie raniły innych, często bardzo bliskich. Pomyślałam też o sobie – w imię czego działam tak a nie inaczej wobec siebie samej i ludzi wokół (bliższych lub dalszych).

      Ten ogląd każe mi z większą ostrożnością podchodzić do szybkiego oceniania innych. Owszem, wiem też, że tak działa mój umysł i to normalne, ale wiem też, że jestem w stanie nad tym w jakimś stopniu zapanować albo zdobyć się na refleksję chwilę po. No i sprawia, że jestem po prostu ciekawsza drugiego człowieka, a ta ciekawość prowadzi do tego, że nie jestem do niego wrogo nastawiona (albo o wiele mniej niż mogłabym być).

      Od razu poczynię zastrzeżenie, że nie chodzi o usprawiedliwianie tego, że ktoś krzywdzi innych. Jednak ciekawość tego, jaką opowieść stworzył ów człowiek, że musi krzywdzić, pozwala mi odpowiednio zareagować.

      Zdecydowanie łatwiej żyje się w świecie jednoznacznych odpowiedzi (które też są czasem potrzebne). Postawieni w sytuacji, gdy odkrywamy, że nie mamy racji, że ktoś nas nabił w butelkę, że daliśmy się nabrać, że przez większość życia robiliśmy coś nieprawidłowo, czujemy się źle. To naturalny odruch. Pytanie, co z nim zrobię?

      Przyjmę ten dyskomfort?

      Tym mocniej będę trzymać się swoich przekonań?

      Tu znów – wybór należy do mnie, do Ciebie, do każdego człowieka.

      Zachęcam Cię więc do czytania z pytaniem „dlaczego?”. To naprawdę zmienia perspektywę.

      Jeśli interesuje Cię temat świadomego czytania, zajrzyj na stronę Szkoły Świadomego Czytania.

      Leave a Reply

      Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *