fbpx
Artykuły,  Język,  Kultura,  Z życia wzięte

Odpowiedzialność za słowo, czyli normy, formy i grzywny

Wiele osób działających w przestrzeni Internetu, blogerów, influencerów, vlogerów itp., skarży się od czasu do czasu na tych odbiorców, którzy zwracają im uwagę na błędy językowe. Właściwie to nikt nie lubi być poprawiany w żadnej dziedzinie, ale poprawianie kogoś w blogosferze, influencersferze czy jakiejkolwiek innej sferze wypowiedzi publicznej to już zbrodnia totalna. I z jednej strony osoby wypowiadające się w Internecie dostają słuszne uwagi o niepoprawności używanych przez nich form – w końcu jako osoby wypowiadające się publicznie obowiązuje je odpowiedzialność za język. Z drugiej – ile można czytać o „tę”, „nakładaniu butów”, „w każdym razie” itp., zwłaszcza, gdy robi się gorące instastory z jakiegoś  wyjątkowego wydarzenia (albo z kuchni). Aż budzi się przekora i chęć mówienia „przyszłem, bo było blisko, jakby było daleko, to bym przyszedł” (taki dowcip mojego męża…). W przypadku niektórych ta przekora przejmuje stery językowe i możemy się dowiedzieć, że „to mój blog/profil i mogę na nim pisać/mówić, jak mi się podoba” (to prawda), „jak się nie podoba, to nie musisz czytać/oglądać” (to prawda), „mam prawo do używania języka tak jak chcę” (to prawda, choć nie do końca). Jak to więc jest – „wolnoć Tomku w swoim domku”, czy jednak jakieś zasady obowiązują w używaniu języka?

Głos rozsądku podpowiada, żeby starać się mówić i pisać poprawnie po polsku, dając sobie jednocześnie prawo do okazjonalnych błędów. Oczywiście z intencją ich wyeliminowania. A ponieważ wszyscy jesteśmy użytkownikami tego języka , warto dowiedzieć się co mówi na temat poprawności w publicznym wypowiadaniu się… polskie prawo.

Ustawa o języku polskim

7 października 1999 roku uchwalono Ustawę o języku polskim. Dokument nie jest długi i można go sobie szybko przeczytać tutaj. W skrócie zaś, odnosi się do trzech obszarów: ochrony języka, używania go w działalności publicznej i w obrocie prawnym. Bardzo podoba mi się punkt pierwszy dotyczący wyjaśnienia tego, czym jest ochrona języka, do której „są obowiązane wszystkie organy władzy publicznej oraz instytucje i organizacje uczestniczące w życiu publicznym”. W punkcie tym ochrona wyjaśniona jest jako:
– dbanie o poprawne używanie języka,
– doskonalenie sprawności językowej jego użytkowników,
– stwarzanie warunków do właściwego rozwoju języka jako narzędzia międzyludzkiej komunikacji.

Punktów o ochronie jest łącznie sześć, ale mnie urzeka to ostatnie doprecyzowanie z punktu pierwszego właśnie. W ustawie, a więc akcie stanowiącym prawo, zapisano, że język jest narzędziem międzyludzkiej komunikacji – należy więc zrobić wszystko, żeby tak go używać, tak o niego dbać, by spełniał tę funkcję: budowania relacji.

Mała dygresja (lubię dygresje). W tym kontekście można zapytać samego siebie, jako użytkownika tego języka, a zwłaszcza użytkownika w przestrzeni publicznej, jaką jest Internet, jakby nie było, czy rzeczywiście język, którego używam służy budowaniu relacji, komunikacji, czy raczej komunikowaniu wyłącznie siebie. Tak też można, owszem. Tylko że wtedy stajemy się językowymi złodziejami, zabierającymi mu jedną z jego funkcji.

W Ustawie zapisano również, że urzędowym językiem w Polsce jest język polski oraz że wszystkie akty prawne zawierane na terytorium Polski muszą być napisane w języku polskim, a te międzynarodowe muszą mieć również wersję polską, stanowiącą podstawę wykładni. Zakazano również posługiwania się w obrocie prawnym określeniami obcojęzycznymi (z wyjątkiem nazw własnych). Co ciekawe: „Kto w obrocie prawnym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej stosuje wyłącznie obcojęzyczne nazewnictwo towarów i usług, ofert, reklam, instrukcji obsługi, informacji o właściwościach towarów i usług, warunków gwarancji, faktur, rachunków i pokwitowań, z pominięciem polskiej wersji językowej, podlega karze grzywny”. Nie wiem, czy ktoś został już ukarany, ale gdy zobaczycie na jakimś produkcie sprzedawanym w Polsce wyłącznie obcojęzyczną wersję użytkowania, bez skierowania do polskiej wersji, śmiało można to zgłaszać organom ścigania. Gdy wczytać się dobrze w brzmienie tego punktu, to okazuje się, że teoretycznie nie można również stosować w sprzedaży wyłącznie obcojęzycznych nazw towarów i usług (poza nazwami własnymi).

Z ewentualnych zarzutów łamania zapisów ustawy można się wykręcić, jeśli spełnia się jeden z warunków wyłączających. Rzecz dotyczy:
– nazw własnych;
– obcojęzycznych dzienników, czasopism, książek oraz programów komputerowych (z wyjątkiem oczywiście opisów i instrukcji);
– działalności dydaktycznej i naukowej szkół wyższych, szkół i klas z obcym językiem nauczania lub dwujęzycznych itp.;
– twórczości naukowej i artystycznej;
– zwyczajowo stosowanej terminologii naukowej i technicznej;
– znaków towarowych, nazw handlowych oraz oznaczeń pochodzenia towarów i usług.

Czyli pisząc wiersz czy powieść, mogę sobie pofolgować z niepolskim słownictwem, w doktoracie również. Jednak w większości obszarów należałoby, zgodnie z ustawą, szukać polskich odpowiedników lub je tworzyć. To ostatnie jest zresztą bardzo ciekawe. Najsłynniejsza jest chyba historia powstania synonimu słowa ‘szlafrok’ (pochodzącego z języka niemieckiego), dla znalezienia którego rozpisano konkurs w latach 50. XX wieku. Wygrała ‘podomka’, która teoretycznie oznacza to samo co szlafrok, choć w praktyce wydaję mi się, że te okrycia są jednak rozróżniane. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Jeśli coś jest frotte, to szlafrok. Podomka to raczej takie lekkie okrycie domowe, no i kojarzone z garderobą damską bardziej niż z męską. Tyle dygresji.

Rada Języka Polskiego radzi

Wracając do naszych rozważań, co można, a czego nie. Zwyczajny użytkownik języka nie jest wprost odpowiedzialny prawnie za poprawne bądź nie wypowiadanie się. Odpowiedzialność tę nabywa, stając się na przykład przedsiębiorcą, sprowadzającym do kraju jakieś produktu lub kreujący nowe. Zawsze jest jednak furtka w postaci nazwy własnej i jedyne, o co trzeba się zatroszczyć, to instrukcja w języku polskim. Wyśmiewane przez wielu zbitki angielsko-polskie w nazwach firm nie są jednak znakiem rozpoznawczym tylko producentów dachów, rur i nawozów sztucznych. Gdy przegląda się marki lub produkty wypuszczone na rynek w ostatnich tylko latach przez polskich producentów, influencerów, celebrytów itp., większość z nich ma nazwy angielskie. Pewnie z chęci podboju rynków zagranicznych… Przyznaję, że wymyślenie polskiej nazwy z powodzeniem funkcjonującej na rynkach zagranicznych nie jest łatwym zadaniem. A mimo wszystko szkoda, że mało kto chce się popisać swoją kreatywnością w tym obszarze. Ustawa nie narzuca zatem konieczności mówienia poprawnie po polsku. Zachęca, wskazuje, ale nie nakazuje. Ustawodawca powołał jednak organ, który stoi na straży poprawności językowej, rozstrzygający ewentualne spory i wątpliwości. Jest nim Rada Języka Polskiego (www.rjp.pan.pl).

I tu zaczyna być ciekawie już dla zwykłego i niezwykłego (bo znanego i wypowiadającego się publicznie) Polaka. Rada opiniuje użycie bądź eliminowanie pewnych form. Wyjaśnia wątpliwości. Rozstrzyga spory. Podejmuje uchwały. Usankcjonowała również wprowadzony przez językoznawców podział na normę wzorcową i normę użytkową języka.

Normy

Norma wzorcowa języka, często nazywana literacką, aczkolwiek to akurat nazwa myląca, to pewien standard językowy uznawany przez osoby ze średnim i wyższym wykształceniem.  Ma ona charakter zachowawczy, jest mniej podatna na zmiany, odwołuje się do tradycji językowej. A prościej: wykształceni Polacy z dobrych domów zachowujących językową tradycję tak mówią, więc ta opcja jest najpoprawniejsza.

Norma użytkowa języka, jak sama jej nazwa wskazuje, zależy bardziej od uzusu, czyli od powszechnego użycia. Aczkolwiek trzeba to mocno podkreślić – to, że jakaś forma jest powszechna, nie oznacza od razu, że jest poprawna. Mimo wszystko rozwój języka, jego system i normy mają tu coś do powiedzenia. I choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli, forma „przyszłem” nie jest poprawna. Ale już na przykład zaimek wskazujący „ta” w bierniku, w normie wzorcowej posiadający tylko jedną formę odmiany – „tę”, w normie użytkowej może przybierać również formę „tą”. Norma ta używana jest w kontaktach nieformalnych, w niej zawierają się najbardziej ekspresywne formy językowe (jeśli wiesz, co chcę powiedzieć ;)* ). Należy do niej norma potoczna ogólna, regionalna oraz profesjonalna (używana np. w tekstach naukowych i technicznych, tam akceptowana, ale nie należąca do normy wzorcowej).

Dygresja. Nie wszyscy językoznawcy są tak entuzjastycznie nastawieni do przedstawionego wyżej podziału. Prof. Jerzy Bralczyk mówi, że norma jest jedna, ale stopień jej przestrzegania, w zależności od sytuacji, może być już różny i dopuszczający pewne odstępstwa.

Wolnoć, Tomku, w swoim domku?

I tu wracamy do pytania z pierwszego akapitu tego tekstu. Co zatem można, a czego nie w wypowiedzi w przestrzeni Internetu? Haczyk tkwi w tym, że językoznawcy zgodnie uznają, że w wypowiedziach publicznych, zwłaszcza tych pełniących funkcję kulturotwórczą, obowiązuje norma wzorcowa. Czyli rozmawiając sobie z mężem mogę mu powiedzieć, żeby podał mi tą bułkę, ale pisząc ten tekst, dostępny publicznie, powinnam opisać tę (!) sytuację jako prośbę do męża, by podał mi tę bułkę. Jaki bowiem status mają teksty pisane i wypowiedzi zamieszczane w Internecie, do których każdy ma dostęp? Publiczny. Teoretycznie zatem każdego, kto wypowiada się w używając tego medium obowiązuje przestrzeganie normy wzorcowej. Czyli jednak nie ma się o co obrażać, kiedy ktoś nam zwróci uwagę, a po prostu pracować nad zmianą nawyku językowego i eliminować niepoprawne formy**. Wszystko pięknie, tylko jak to się ma do żywego języka? Do wyjątkowości danej osoby, jej charakterystycznych wypowiedzi, zabawnych słówek, przeinaczeń? Czy norma wzorcowa wyklucza żywy język? Czy trzeba być sztywnym, żeby być poprawnym? Czy trzeba na każdym kroku podkreślać, że oto używa się tylko i wyłącznie normy wzorcowej i należą mi się za to oklaski, pokłony i pełne namaszczenia poważanie? Czy norma świadczy o człowieku? Jakiś czas temu natknęłam się na cytat Tolkiena z jego powieści Dzieci Húrina: „Nie wszyscy, którzy mówią pięknym językiem mają piękne serca”. Język świadczy, a jednocześnie nie świadczy o człowieku.

Zasady języka, czyli jak być świadomym influencerem

Słowem kluczem jest tu, moim zdaniem, „świadomość”, a stanem – bycie świadomym użytkownikiem języka. Jeśli używam błędnej formy – staram się ją wyeliminować. Jeśli coś przekręcam – to świadomie, z jakąś intencją. Jeśli używam przekleństw – to ze świadomością, dlaczego w tej chwili nie da się inaczej (o funkcji przekleństw pisałam w artykule Język w służbie niemoralności). Jeśli tworzę nowe słowo, nawet na swój wyłączny użytek – robię to ze świadomością zasad. Kiedy łamię zasady – robię to świadomie i najlepiej informuję odbiorców o tym, żeby nie wprowadzać ich w błąd.

Nie ma ludzi idealnych, tak samo jak nie ma ludzi bezbłędnych językowo. Nawet najwięksi poeci słowa potrzebują korektorów i redaktorów. I to nie wstyd. Problem zaczyna się, gdy ktoś uparcie ignoruje zasady języka, wzrusza ramionami na błędy, a zwykłe zwrócenie uwagi odbiera jako upierdliwy atak. Ja również robię błędy. Proszę mnie poprawić. Nie jest problemem robienie błędów – problemem jest trwanie w nim, gdy już się o nim wie. I dotyczy to, oczywiście, każdej dziedziny życia.

Moja rada dla osób działających słowem w przestrzeni publicznej: bądź świadomym użytkownikiem języka, dokształcaj się w tym temacie, eliminuj błędy, baw się językiem i pamiętaj, po co go używasz.

A gdzie można się dokształcić?
Jeśli masz wątpliwości, poszukaj odpowiedzi na swoje pytanie na stronie poradni językowej Wydawnictwa PWN (www.sjp.pwn.pl/poradnia). Zasady języka wyjaśniają tam językoznawcy – wykładowcy akademiccy, autorzy słowników i poradników językowych. Na podobnych zasadach działają również porady językowe na stronie Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego (tutaj).
Oczywiście warto zaglądać na stronę Rady Języka Polskiego (www.rjp.pan.pl).
Można zainwestować również w słowniki ortograficzne i poprawnej polszczyzny – najlepiej te wydawane przez PWN.
Istnieje wiele stron i blogów poświęconych poprawności językowej. Przyznam, że nie mam jakiejś ulubionej strony i zazwyczaj gdy mam jakąś wątpliwość, której nie rozwiązują słowniki, sprawdzam w kilku miejscach, jaka jest praktyka lub interpretacja zasad. Bo bywa, że niekoniecznie wszyscy się ze sobą zgadzają (zresztą, co ciekawe, w poradni językowej PWN też są pewne tematy wzbudzające kontrowersje i ukazujące różne podejścia językoznawców).
Niedawno na rynku pojawiła się też książka 497 błędów. Jak nie zbłądzić w zawiłościach polszczyzny”, w której autor, Łukasz Mackiewicz, w przystępny, a jednocześnie bardzo profesjonalny sposób wyjaśnia owe zawiłości. Przyznam, że spodziewałam się raczej lekkiego poradnika, a nie fachowego wyjaśnienia problemów z odwołaniem np. do klas koniugacyjnych. Brzmi strasznie, a zostało bardzo dobrze wytłumaczone. Zostałam przyjemnie zaskoczona.
Zawsze warto też posłuchać, co na temat poprawności językowej, zasad języka czy języka w ogóle mają do powiedzenia prof. Katarzyna Kłosińska (od 2019 przewodnicząca RJP), prof. Andrzej Markowski czy prof. Jerzy Bralczyk, że o nieśmiertelnym prof. Janie Miodku nie wspomnę…

Jednym zdaniem – możliwości dokształcenia w się w temacie poprawności językowej i zasad języka jest aż nadto. Warto z nich korzystać. Warto starać się, by nasz język był wolny od niechlujstwa. A przede wszystkim należy pamiętać, że osoby działające w Internecie, a zwłaszcza te z ogromnymi zasięgami, mają znaczący wpływ na język i to, co się w nim dzieje. Czy ktoś się tym przejmuje? Mam nadzieję, że tak. A skoro “Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”, jak stwierdził Ludwig Wittgenstein, to czy warto tkwić w ograniczonym świecie językowym?

* Aż chciałoby się napisać: „If you know what I mean”…

** Jednocześnie należy pamiętać, że błąd jest błędem, niezależnie od normy i tu już nie ma odstępstw i tłumaczenia, że to taka prywatna wypowiedź.

Polecam również:
Katarzyna Kłosińska, Co w mowie piszczy, Warszawa 2013.
Wszystko zależy od przyimka. Bralczyk, Miodek, Markowski w rozmowie z Jerzym Sosnowskim, Warszawa 2018.

Fot. Pixabay.com

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *