fbpx
Stanisław Witkiewicz, Ranny powstaniec
Artykuły,  Kultura,  Literatura

Na co komu dziś powstanie styczniowe?

Czy powstanie styczniowe jest tym wydarzeniem, które może nas jeszcze obchodzić? Czy będziemy wspominać je tylko na lekcjach historii i języka polskiego oraz na organizowanych co jakiś czas uroczystościach, jak w tym roku (2023), kiedy przypada 160. rocznica wybuchu powstania?

Przyznam szczerze, że powstanie styczniowe było dla mnie jakimś tam wspomnieniem historycznym, o którym coś tam wiedziałam, o którym wiedzieć musiałam, zajmując się literaturą przełomu XIX i XX wieku. Nigdy jednak nie myślałam o nich w kategoriach wydarzenia, które ma wpływ na moje życie tu i teraz i które krąży w krwioobiegu kulturowo-społeczno-politycznym.

Na szczęście są czasem bardzo ciekawe konferencje naukowe. A wygłoszone podczas nich referaty potrafią wywołać efekt „opadniętej szczęki”. Tak było w moim przypadku, kiedy wysłuchałam wystąpień uczestników konferencji „Powstanie Styczniowe. Historia – Literatura – Kultura”.

Taki mały wstęp

Łatwo przychodzi nam powtarzać oklepane formułki, że oto klęska powstania była jednocześnie klęską romantycznej idei Polski jako Chrystusa narodów, że rok 1863 zakończył romantyzm, na którego gruzach zakwitł jakże racjonalny i pragmatyczny pozytywizm. Że nastąpiło ostateczne zerwanie z ideą niepotrzebnej walki, która tylko wykrwawia naród. Że byli jacyś Czerwoni i jacyś Biali, którzy nie mogli się ze sobą dogadać i że właściwie tkwimy w tych schematach do dziś. To wszystko kalki i mity, w których żyjemy.

Gdy jednak zaczyna się zdejmować te kalki, skrobać po kartach mitu – odkrywamy, że pod tym, co nam się wydaje jest jeszcze inna warstwa, a pod nią kolejna i kolejna. Docieranie do nich pomaga nam wyraźniej dostrzec powtarzane schematy, idee drążące serce narodu od wieków, nierozwiązane spory, zamiecione pod dywan problemy. To oczywiście nie jest tylko polska cecha. Każdy naród jest takim palimpsestem – tekstem złożonym z różnych warstw, gdzie te nawet dużo wcześniejsze mają duży, choć często już nieuświadamiany, wpływ na warstwę najnowszą.

I o tym właśnie jest powstanie styczniowe, a konkretnie to, co chcę o nim opowiedzieć.

Będzie trochę polityki, kultury, literatury, perspektywy społecznej i prywatnej. Jak to w życiu.

Pamięć społeczna i polityczna

Czy rzeczywiście powstanie styczniowe zostało przez tzw. pozytywistów odrzucone i na wieki zapisało się jako niepotrzebna klęska narodowa w myśleniu społecznym?

Na jednej ze stron, gdzie znajdują się opracowania lektur, znalazłam taki fragment dotyczący „Gloria victis” Elizy Orzeszkowej:

Upływający czas, w trakcie którego bohaterowie powstania styczniowego byli całkowicie zapomniani przez naród, niósł w świat hasło „vae victis” („biada zwyciężonym”). Nowela Elizy Orzeszkowej, której tytuł parafrazuje to hasło („gloria victis” oznacza bowiem: „chwała zwyciężonym”), przywracała historyczną pamięć o postaciach zasłużonych dla Polski.

babaodpolskiego.pl, „Historyczna pamięć o powstaniu styczniowym

Nic bardziej mylnego.

Tekst Orzeszkowej został wydany w formie książki w 1910 r., wcześniej ukazywał się w czasopismach. Sugerowałoby to, że do tego czasu pamięć o powstaniu wygasła, a pisarka je przywraca. Powód tak otwartego pisania o zrywnie z 1863 r. był jednak bardziej prozaiczny. Po prostu rosyjska cenzura zelżała. A co do pamięci lub niepamięci. Wystarczy spojrzeć na to, co działo się po powstaniu z jego uczestnikami, jak obchodzono kolejne rocznice powstania. Już od roku 1864.

To było kiedyś

Przede wszystkim żyjący uczestnicy byli otaczani powszechnym kultem, a im starsi byli i mniej ich było, z tym większą czcią się do nich odnoszono. Zapraszano ich do szkół, spisywano ich wspomnienia. Po odzyskaniu niepodległości, ale i przed 1918 r., choć w mniejszym wymiarze (ze względu na brak suwerenności czy represje), wykorzystywano obecność powstańców do uświetniania rozmaitych uroczystości narodowych i państwowych, politycy z chęcią stawali do zdjęć ze staruszkami w mundurach (stworzonych specjalnie dla nich).

Powstanie, choć nieudane, wraz z upływem czasu coraz bardziej stawało się wielkim zrywem patriotycznym, ucieleśniającym ducha narodu. Elementem koniecznym, by zachować narodową pamięć i, mimo wszystko, nie gasić płomyka walki, który, w odpowiednich warunkach, miał przemienić się w ogromny płomień. Pamięć powstania styczniowego była wykorzystywana w sposób szczególny w czasie wojny polsko-bolszewickiej i podczas pierwszych miesięcy II wojny światowej. Żyjący jeszcze powstańcy wzywali do walki.

Co warte zauważenia, specjalnymi względami obdarzano tak naprawdę szeregowych powstańców, bo oficerowie albo zginęli, albo zostali zesłani. Zwykli żołnierze mogli więc budować swoją historię w oparciu o sentyment, jakim byli darzeni w społeczeństwie.

Szczególną rolę w zachowywaniu pamięci o powstaniu były kobiety. Nie tylko matki i żony powstańców (Wincenta Tarnawska), ale również te, które czynnie brały udział w walkach i na tyłach tychże (Apolonia Fijałkowska, Henryka Pustowójtówna). Kobiety polskie w ogóle, na co często zwraca się uwagę w badaniach nad epoką, po powstaniu styczniowym (a nawet w jego trakcie) siłą rzeczy musiały się emancypować, bo mężczyźni poszli walczyć, zginęli w walce lub zostali zesłani na Sybir, a one zostały – z gospodarstwami, dworkami, dziećmi, długami itp. Musiały więc wejść w role zarezerwowane dotychczas przez mężczyzn, bo nie miały wyboru. W niektórych przypadkach, a najgłośniejszy jest ten Elizy Orzeszkowej, kobiety diametralnie zmieniały swoją ścieżkę życiową. Orzeszkowa, żona Piotra Orzeszka, odmówiła wyjazdu wraz z mężem na zsyłkę.

Powstanie styczniowe, zwłaszcza w dwudziestoleciu międzywojennym, zostało politycznie zaangażowane na rzecz budowania mitu wcielenia narodu. Kreowano je jako ucieleśnienie romantycznych ideałów polskości (a niby miano już od nich odchodzić…). W ten sposób kształtowano zbiorową pamięć historyczną – poprzez prowadzenie odpowiedniej polityki pamięci historycznej. Kiedy staramy się dociec, skąd biorą się takie a nie inne nasze narodowe przekonania, warto pamiętać nie tylko o tym, co zapisane w książkach, ale i o tym, co zapomniane albo specjalnie wyparte (do czego nawiążę później w kontekście literatury). Taki a nie inny obraz historii to przecież nie obiektywna prawda, a pewna interpretacja, która zagościła w narodowych przekonaniach. (Takie kreowanie przekonań widać doskonale na przykładzie feminatywów – pogląd, że „profesorka” jest określeniem mniej godnym od „pani profesor” pojawił się dopiero w latach 50. XX w. na fali kształtowania nowego socjalistycznego języka – wcześniej obie formy po prostu sobie współistniały. To jest wyłącznie językowe przekonanie, które pojawiło się konkretnej przestrzeni światopoglądowej. Inna sprawa, że, oczywiście, interpretacja ta padła na żyzny grunt jeszcze głębszego przekonania, że to, co męskie jest z zasady lepsze. Ale to już inny temat).

Pamięć o powstaniu nie była też jakimś niekontrolowanym zjawiskiem. Kształtowano ją w bardzo określony i celowy sposób – stawiano pomniki, oznaczano miejsca pamięci, organizowano obchody rocznic (zwłaszcza wybuchu powstania i stracenia Romualda Traugutta).

Tak jest dziś

Przypominanie tych wszystkich zjawisk na przykładzie powstania styczniowego pomaga nam, żyjącym w XXI w., zobaczyć, że te same mechanizmy działają i teraz wobec różnych wydarzeń.

Wystarczy spojrzeć na sposób kształtowania pamięci o powstaniu warszawskim czy „Solidarności”. Paulina Młochleb pisze:

Od chwili upadku powstanie styczniowe spełniało w kulturze polskiej ważne funkcje symbolizacyjne, toczono o nie spór, sprzeczając się tak naprawdę o wykładnię polskich dziejów, charakter narodowy, drogi rozwoju narodu w przyszłości. W ostatnich trzech dekadach rolę tę zaczęło stopniowo przejmować wyobrażenie powstania warszawskiego, to ono dzisiaj staje się synekdochą wszystkich walk i zrywów polskich, a tym samym to ono budzi gorące emocje, stanowi jądro dyskusji o tożsamości.

Paulina Małochleb, „Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej”, Toruń-Warszawa

Organizowanie obchodów wybuchu powstania warszawskiego czy podpisania porozumień sierpniowych i włączanie ich w polityczną narrację (różnych opcji politycznych). Zapraszanie żyjących jeszcze świadków i uczestników, spisywanie ich relacji, budowanie mitu wobec konkretnych jednostek. Używanie powstańców czy twórców „Solidarności” w potyczkach ideologicznych – ponieważ są moralni, ponieważ walczyli o wolną Polskę, mają legitymizować takie czy inne postawy.

Kształtowanie narracji dotyczącej powstania warszawskiego czy „Solidarności”, również przypomina to, co działo się z pamięcią o powstaniu styczniowym. Wydarzenie z 1863 r. posłużyło do kształtowania polskiego społeczeństwa narodowego. Historycy podkreślają, że był to ostatni zryw, w którym Rzeczpospolita Obojga Narodów, a właściwie czterech narodów, odgrywała jeszcze jakąkolwiek rolę. W powstaniu styczniowym walczyli Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy (oczywiście w różnym stopniu i w zależności od wielu czynników). Po 1863 r. wszystkie te narody obrały oddzielne ścieżki narodowe.

To, co dzieje się z naszą narodową pamięcią dotyczącą różnych ważnych wydarzeń to powtórka tego wszystkiego, co wydarzyło się od 1863 do 1939, jeśli chodzi o podejście do powstania styczniowego. Łącznie z tym, że i wtedy, i teraz najtrudniej podejmuje się te tematy, które rozbijają mit, stawiają niewygodne pytania, pokazują inną perspektywę. 

To wszystko, co napisałam wyżej, jest refleksją po wysłuchaniu wystąpień dr hab. Tomasza Pudłockiego, prof. UJ (UJ), Między rzeczywistością a kreowaniem pamięci o roku 1863. Powstańcy styczniowi w życiu prowincjonalnych miast Galicji do 1914 r. oraz
dr hab. Jolanty Załęcznej, prof. AFiB (AFiB), „ (…) krwią swoją uczynili sprawę Polski nieśmiertelną…” (K. Sosnkowski). Pamięć o powstaniu i jego uczestnikach w II Rzeczypospolitej.

Pamięć kulturowa i literacka



Jedna z formułek dotyczących literatury i kultury II połowy XIX w. brzmi, że pozytywiści swój program budowali w opozycji do romantycznych zrywów, których krwawą kulminacją było powstanie styczniowe. Tu znów mamy kolejne uproszczenie i pewien mit kształtujący nam nasze spojrzenie na historię powstania i jego spuściznę.

Żeby zobaczyć, że wcale tak jednoznacznie nie było, wystarczy przyjrzeć się bliżej życiu i twórczości Bolesława Prusa i Elizy Orzeszkowej. Dla tych pisarzy powstanie styczniowe stało się fundamentem nie tylko ich twórczości, ale w ogóle życia, które oboje dzielili na to przed i po powstaniu.

Zanim jednak o gwiazdach tzw. pozytywizmu, warto zdać sobie sprawę, że pozytywizm i tak wydarzyłby się w Polsce, niezależnie od tego, czy powstanie by wybuchło, czy nie i jaki przyniosłoby efekt. Wystarczy spojrzeć na dominujące wówczas w Europie realizm i naturalizm. To musiało także przyjść do polskiej literatury. Inna sprawa, że gdyby nie powstanie styczniowe, ów pozytywizm wyglądałby inaczej. Nie bez przyczyny literaturę tamtych czasów określa się również jako „postyczniową”.

Eliza Orzeszkowa i Bolesław Prus reprezentują dwa odmienne, a jednak jakoś sobie bliskie, spojrzenia na niepodległościowy zryw z 1863 r. Oboje brali udział w powstaniu, oboje nie kryli się, że to doświadczenie dało początek ich twórczości. Powstanie styczniowe dla obojga było istotną cezurą życiową. Dlatego nie będę tu opracowywać problemu powstania styczniowego w twórczości Orzeszkowej i Prusa na potrzeby matury, a zwrócę uwagę na zależność między tym, co przeżyte, a tym, co napisane.

Eliza Orzeszkowa wobec powstania styczniowego

Orzeszkowa,

Dwudziestodwuletnia wówczas „pani na Ludwinowie”, bo przecież jeszcze nie pisarka, na polecenie między innymi Romualda Traugutta szyła odzież, gromadziła żywność, leki i opatrunki, przechowywała rannych i ściganych, zajmowała się pocztą powstańczą, ukrywała ostatniego dyktatora powstania, a gdy trzeba było, narażając się na zgubę całkowitą – przewiozła go jako chorego krewnego własnym powozem do granicy Królestwa Polskiego, po rozbiciu jego oddziału w maju 1863 roku. Orzeszkowa nie brała do ręki broni, nie tułała się po lasach poleskich ścigana przez Rosjan, nie została więc Emilią Plater czy Anną Henryką Pustowójtówną, ale mogła przecież z pełną wiarą nazwać się żołnierzem służb pomocniczych powstania styczniowego w Kobryńskiem. Z ogromnym szacunkiem i powagą pisał o tym Edmund Jankowski: „Orzeszkowa nie uczestniczyła w żadnej bitwie ani jej na własne oczy nie oglądała, mimo to najsurowsza komisja weryfikacyjna nie odmówiłaby jej praw kombatanckich”.

Ireneusz Sikora, „’Jeśli ja nie opowiem, nikt nigdy wiedzieć nie będzie…” Rok 1863 w zapisach Elizy Orzeszkowej”, Wiek XIX. Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, rok VI (XLVIII) 2013.

Ona sama tak pisała o tym czasie i gorąco zachęcam, żeby tego fragmentu nie omijać:

Stałam się […] świadkiem jednej z katastrof społecznych, najokropniejszych, jakie dostępnymi być mogą oczom śmiertelnych. Widziałam domy ludne i gwarne wymiecione z ludzi, jak w średniowieczne mory, wielkie mogiły, wznoszące się wśród lasów, kryjące tych, z którymi niedawno tańczyłam, nawiedzane tylko przez leśnych ptaków; widziałam szubienice, rysujące na niebie suche profile, blade strachy idących na śmierć, konające nadzieje, krwawe bóle, ponure żałoby, orszaki więźniów, dzwoniących łańcuchami w drodze na Sybir, z długimi za sobą orszakami rodzin osieroconych i wtrąconych w nędzę. Słyszałam odgłosy bitew, staczanych w wielkich lasach poleskich, wieści dochodzące z dala o zbiorowych śmierciach, spadających nie na setki, lecz na tysiące ludzi po etapach sybirskich, od chłodu, nędzy, ścisku, zarazy… Widziałam ustawy prawne, jawne i tajemne (przed Europą tajone), które jak grad gęsty spadały na nas, odsądzając nas od posiadania ziemi, prawa do pracy, zarobku, zasługi, mówienia własnym językiem, uczenia dzieci naszej wiary i historii przodków w języku przodków. Nie tylko nie przesadzam, ale na ćwiartce papieru nie mogę zawrzeć tysiącznej części tej tragedii, która płomieniem i mieczem uderzyła w moje […] oczy i serce. Aby ją w pełni opisać, trzeba by tomy pisać. A to, co napisałam, zmierza ku wyjaśnieniu momentu powstania mojej drogi autorskiej.

Eliza Orzeszkowa, Autobiografia w listach. List II, 27 sierpnia 1896.

A w innym miejscu jasnym staje się jej pisarski cel i wielokrotnie powracający motyw powstania (mniej lub bardziej widoczny): Są tam rzeczy, o których jeśli ja nie opowiem, nikt nigdy wiedzieć nie będzie, bo wszyscy prawie spółcześni już wymarli, nic głośno nie opowiedziawszy”Eliza Orzeszkowa szukała sensu, będąc strażniczką pamięci o powstaniu, traumę przepracowywała w nadzieję na przyszłość.

Najbardziej znanymi jej tekstami, w których powraca temat powstania, są Nad Niemnem i Gloria victis, ale temat ten, bardziej lub mniej widoczny, powraca i w Bene Nati, i w Ad astra, opowiadaniach Dziwna historia, Śmierć domu, Panna Róża, Hekuba. Co znaczące, w bardziej otwarty sposób pisarka powracała do tematu powstania styczniowego po 1904 roku, kiedy zmienił się nieco klimat polityczny. W ten właśnie sposób powstał zbiór opowiadań Gloria victis (1910), o którym autorka pisała, że ma być „skromny i zarazem krwawy”. (Przepraszam, ale jak zobaczyłam to określenie, to od razu skojarzyło mi się ze „złote, ale skromne”…).

Jednocześnie to pisanie z fundamentem styczniowym naznaczone było stałym brakiem. Rosyjska cenzura działała całkiem sprawnie (np. po pierwszym wydaniu ocenzurowano Nad Niemnem) i pisarze musieli się mocno gimnastykować, że powiedzieć to, co chcą powiedzieć, ale nie mówiąc tego. Dla nas to już trochę abstrakcja (i niech tak zostanie), ale dla Orzeszkowej i wielu innych było mocno wpływającym na ich twórczość elementem.

Orzeszkowa pisała w jednym z listów:

Nie przestaję […] utrzymywać, że posiadając trochę nie posiadam wszystkiego, czego potrzebuję, aby pisać tak, jakbym śród okoliczności innych może potrafiła i mogła. […] przeszkodę ważną w tworzeniu stanowi jeszcze to, że osi głównej, około której obraca się całe życie zbiorowe, dotknąć nie można. Bez ukazywania zaś osi tej, która zarazem jest źródłem wszystkiego, mnóstwo zjawisk i dramatów pomijać przychodzi, bo byłyby niejasnymi i wybiegłby z nich cały ich cieplik.

Eliza Orzeszkowa, „Listy zebrane”, t. 6, 1879.

Zaś wspominając w jednym z listów powieść Bene Nati, autorka przyznawała:

[… Wawelberg] zapytywał z niepokojem, czy powieść jest cenzuralną. Odpisałam, że najzupełniej, co jest prawdą. Nie wychodzi to jej zapewne na dobre, ale cóż robić, kiedy inaczej nie można? Trzeba zwężać się, ograniczać się, maleć – a potem zarzucać będą pokoleniu naszemu, że było ciasne, małe… Co ja za przepyszne rzeczy miałabym do pisania, gdyby o nich pisać można było!

Eliza Orzeszkowa, „Listy zebrane”, t. 2, 1891.

Wracam tu ze stwierdzeniem, że gdyby nie powstanie i jego konsekwencje, również w kwestii prześladowań i cenzury, pozytywizm polski mógłby wyglądać inaczej. Ba, literatura polska mogłaby wyglądać inaczej.

I tu moje kolejny gdybanie: gdyby nie cenzura i konieczność samoograniczania się, czy Orzeszkową czytałoby się łatwiej, czy trudniej? Nigdy się nie dowiemy, ale warto zdawać sobie sprawę i z tych zależności – tym, co wpływa na ostateczny kształt tekstu literackiego nie jest tylko artystyczna wizja autorska.

Chociaż Orzeszkowa traktowała swoje pisarstwo jako misję pamięci, to jednocześnie, wbrew obiegowej opinii, „nie romantyzowała” okrucieństwa, jakiego doświadczali powstańcy i cywile, w tym sensie, że nie unikała trudnej prawdy. Żeromski nie był pierwszym, który bez bawienia się w impresjonistyczne opisy, pokazywał całą brutalność niepodległościowego zrywu. Krwawe opisy dla autorki Chama nie miały jednak na celu obrzydzenia powstania, ale ukazanie całej jego tragedii. Co ciekawe, w różnych omówieniach czy Gloria victis, czy motywu powstania w Nad Niemnem, nacisk kładzie się na przyrodę, jej kojące opisy, szumiącą listowiem perspektywę, pomijając zupełnie te bardziej ekspresjonistyczne w sposobie przekazu:

Straszliwy panował tam tłok i rozlegały się nieludzkie wycia i syki. […] Były tylko trupy w krwi broczące i jeszcze otrzymujące nowe rany, umilkłe albo w strasznym konaniu charczące. A w pośrodku tego pola mordów dokonanych dokonywał się już ostatni. […] Męczeńska twarz [Tarłowskiego] o umierających oczach, z czerwonym sznurkiem krwi […], konwulsją wstrząsanych, poznała jednak przyjaciela.

Eliza Orzeszkowa, „Gloria victis”

Powstania styczniowego, tak jak powstania warszawskiego, nie da się ocenić tylko jednoznacznie jako coś dobrego lub coś nieporządanego. Rolą historyków jest badanie tamtych wydarzeń, opisywanie ich, szukanie przyczyn, wskazywanie na skutki. Ale w narodowej pamięci trwa ambiwalencja krwawego czynu, zakończonego klęską, a jednak w jakimś sensie wygranym, i ta ambiwalencja jest motorem kolejnych aktów twórczych, kulturowych i społecznych.

Wystarczy popatrzeć na całkiem współczesne hasła, że patriotyzm to płacenie za bilet w autobusie czy wyrzucanie śmieci do kosza, a nie na ulicę, które mają stać w opozycji do buńczucznych zapewnień o gotowości przelania krwi za ojczyznę. W tej ambiwalencji postyczniowej pozostajemy po dziś dzień.

Bolesław Prus wobec powstania styczniowego

Inną perspektywę powstania styczniowego i jego sensu miał Bolesław Prus, również uczestnik walk.

Znów zacznę od biografii:

Aleksander swój udział w walkach powstańczych okupił urazem psychicznym wywołanym ranami, aresztowaniem i ciężkim więzieniem. Od tego czasu cierpiał na agorafobię i wrażliwość na światło, dlatego zawsze nosił ciemne okulary. Kiedy w końcu wrócił do domu, okazało się, że jego starszy o 13 lat brat, Leon (…), pod wpływem wydarzeń powstańczych popadł w szaleństwo. (…) Leon oszalał, kiedy ujrzał na Litwie skutki działania Michała Murawiowa zwanego „Wieszatelem”. Do końca życia nie odzyskał zdrowia. Tak więc cały świat Aleksandra legł w gruzach.

Maria Olszewska, „’Omyłka’, czyli Bolesława Prusa rozrachunki z rokiem 1863”, Niepodległość i Pamięć” 21/1-2, 2014, s. 264.

Sam Prus pisał tak:

W tej przeszłości, w której mnie poznałeś – już nie ma mnie. Ja, dawny ja, pochowany jestem razem z nadziejami moimi nad Białką, skąd drugi ja wyniósł: dwumiesięczne szaleństwo, zwątpienie w tego rodzaju zabawy i kalectwo […]. Mam rozklekotaną głowę, częste mdłości, ataki krwi do mózgu itp. – to dała mi przeszłość […]

List B. Prusa do Mścisława Godlewskiego, Lublin, 11 XI 1865, [w:] A. Głowacki, (B. Prus), Listy, Warszawa 1959, s. 24.

W tym przypadku, cały na biało, wchodzi PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, który nigdy Prusa nie opuści. Z tej perspektywy pisał swoje teksty, w których pojawia się wspomnienie o powstaniu styczniowym – jako temat główny (jak w Omyłce czy Dzieciach) czy poboczny (jak w Lalce).

Widziany od wewnątrz powstańczy zryw budził w nim teraz sprzeczne uczucia. Odwaga, szaleństwo i wspólnota mężczyzn jedzących z jednego kotła i czyszczących broń przed walką miały wartość inicjacyjnego doświadczenia [Aleksander Głowacki poszedł do powstania w wieku 16 lat], jednak praktyka dnia codziennego powstańców kładła się cieniem na patetycznych wspomnieniach. Napady na podróżnych, kradzieże, dręczeni i zabijanie wyłapywanych na drogach Żydów, pijaństwo i nieliczenie się z życiem żołnierzy – idąc do lasu, do armii rycerzy, Aleksander nie był przygotowany na ciemną stronę wojny i post factum niełatwo mu było się z nią zmierzyć. Atmosfera ostatnich dni 1863 roku zresztą temu nie sprzyjała: w lasach wciąż jeszcze trwały walki, a w dyskursie społecznym przeciwnicy i zwolennicy rozpatrywali zryw wyłącznie w kontekście dobra narodowego lub narodowej katastrofy. Nikt nie chciał i chyba także nie mógł mierzyć się wówczas z trudnym i niemieszczącym się w konwencji tematem żołnierskiego zdziczenia i Aleksander pozostawał ze swymi rozterkami samotny.

Monika Piątkowska, „Prus. Śledztwo biograficzne”, Kraków 2017, s. 101.

Jego podejściu do powstania nie pomagała opinia, jaką na temat zrywu miało jego wujostwo Olszewscy, którzy opiekowali się Aleksandrem, a także sytuacja, w jakiej znalazł się jego brat Leon. Jednym zdaniem – trudno, żeby w takich okolicznościach późniejszy autor Lalki w jakoś wyjątkowo pozytywny (nomen omen) sposób myślał o powstaniu.

Ten podział na zwolenników czy przeciwników powstania utrzymał się zresztą do dziś, niezależnie od tego, o jakim powstaniu jest mowa. O ile wiadomo, kto był tu atakującym, a kto atakowanym, kto katem, a kto walczącą ofiarą, o tyle niuanse wojny i to, że nigdy nie jest to do końca czysta walka, wywołują taki dysonans, że mało kto chce się z nim mierzyć. Czy można działać w dobrej sprawie, a jednocześnie robić złe rzeczy? Czy można w jednej sprawie być w porządku, a w innej szują? Wbrew pozorom te pytania nie dotyczą tylko zrywu z 1863 roku. Zadajemy je sobie również dziś, w pierwszej połowie 2023 roku. I tak jak 160 lat temu, tak i teraz: jedni mówią, że dobrzy są tylko dobrzy, a przypisywanie im niektórych złych działań to szkalowanie; inni mówią, że złe czyny w jednej sprawie wyzerowują wszelkie dobre działania; jeszcze inni próbują zrozumieć; kolejni usprawiedliwić. Nic się nie zmieniło.

Przyjrzenie się tej autorskiej perspektywie powoduje pojawienie się pytania, czy gdyby Prus nie miał takich, a nie innych doświadczeń, Wokulski byłby inną postacią? Być może Omyłka (w której opisana jest historia omyłkowego samosądu, gdzie za szpiega wzięto uczestnika powstania listopadowego, który pomagał powstańcowi 1863 roku) w ogóle by nie powstała albo miała inny wydźwięk?

Na te pytania nie ma odpowiedzi, a to te teksty, które powstały, kształtują nasze społeczne i narodowe myślenie.

To literackie mierzenie się z powstaniem, które dla piszących miało ambiwalentny charakter, widać nie tylko w pojedynczych biografiach, ale i w szerokim oglądzie, gdy spojrzy się na teksty dotyczące roku 1863 od początku do lat współczesnych.

Jak mówić o naszej historii?

Literatura o powstaniu pogrążona jest (…) w ciągłej ambiwalencji: buduje i rozbija mity, konstruuje pamięć zbiorową i krytycznie ją analizuje, umacnia dyskurs władzy, ale też dąży do jego podmycia. Głosi kult poświęcenia indywidualnego, ale równocześnie umacnia prawo wspólnoty do władzy nad jednostką. Choć te sprzeczne kierunki są typowymi strategiami w obszarze literackiego kształtowania pamięci, to prowadzą one do stworzenia nurtu powieściowego opartego na stałym napięciu, wewnętrznie zdialogizowanego, łączącego dyskurs literacki i historiograficzny, zawierającego arcydzieła i teksty brukowe.

Paulina Małochleb, „Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej”, Warszawa–Toruń 2014.

Inaczej mówiąc, teksty literackie dotyczące powstania styczniowego, nieważne, czy powstały zaraz po jego upadku, czy później, naznaczone są wewnętrznymi sprzecznościami, tak jak podejście społeczeństwa polskiego do tego zrywu w ogóle. Bo, co ciekawe, powstanie listopadowe aż takich ambiwalencji nie wywoływało, choć przecież również zakończyło się klęską, represjami, emigracją.

Nasza narodowa wyobraźnia karmiona jest z jednej strony obrazami z „Fortepianu Szopena” Norwida – oto symbol polskiej kultury, narodowego dziedzictwa, roztrzaskuje się, „ideał sięgnął bruku”, a z drugiej pozytywistyczną krytyką Bolesława Prusa czy Adolfa Dygasińskiego, a później zupełnie już zderomantyzowanym spojrzeniem na powstanie w powieści po 1956 r. (tu polecam zajrzeć do takich tekstów, jak Przekazana sztafeta i Ballada o wzgardliwym wisielcu Rembeka, Zarudzie Iwaszkiewicza, Ostatni postój Zalewskiego – przy czym ostrzegam, nie tylko one, ale i samo ich czytanie uważane jest przez niektórych za plucie na pamięć o powstaniu styczniowym).

Wydaje mi się, że mimo wszystko w podejściu do powstania styczniowego dominuje „wierna pamięć i poszukiwanie sensu”, jak swoje artystyczne działania określała Eliza Orzeszkowa. Powstanie styczniowe określane jest jako hekatomba, ale, z drugiej strony, jako wydarzenie, które stanowi cezurę nowoczesnego rozumienia narodu polskiego. Wszelkie rozliczanie się z powstaniem są czynione z tej perspektywy. Krytyczne również, bo krytykowały przede wszystkim wzorzec mówienia o powstaniu, a nie je samo.

Wzorzec ten zaczął tworzyć się jeszcze w czasie trwania powstania, zasadzał się zaś na afirmacji romantycznej martyrologii. Podstawowe wyobrażenie powstania wiązało się z legendą sentymentalną – opartą na kulcie mogił i poczuciu wiecznej żałoby, niezawinionym cierpieniu i narodowej czystości moralnej. Legenda sentymentalna tworzona była poprzez
faworyzowanie treści związanych z romantycznym wyobrażeniem męczeństwa, a rugowaniem obrazów polskiej przemocy. Bohaterów tej literatury formowano na wzór męczenników narodowych poprzez połączenie dwóch mitów: cierpienia pierwszych chrześcijan i walki bojowników romantycznych. Legenda powstania została ugruntowana u Grottgera – wszystkie postacie z jego kartonów miały rysy świętych (a nie żołnierzy-powstańców), nie działały, a realizowały liturgię narodową. (…) To, co jednak było artystycznie nowe i twórcze w XIX wieku, szybko przerodziło się w unieruchomiony i patetyczny obraz powstania, który uniemożliwiał jakiekolwiek polemiki. To, co wykreowane, przez dekady traciło znaczenie w kolejnych powtórzeniach. Zamiast przekształcania matrycy, wprowadzano tylko różne warianty wątków, powtarzał się schemat fabularny, jak i układ ról postaci (bohater i jego przeciwnik, kobieta jako sublimacja ojczyzny). Wobec takich treści artykułowanych natychmiast też pojawił się bunt – rozsadzał tę legendę Prus w Omyłce i Orzeszkowa w Pannie Róży. Wszyscy znają krytyczne utwory Żeromskiego: Wierną rzekę,
Rozdziobią nas kruki, wrony… i Echa leśne. Niewielu jednak czytało Ojców naszych Struga, który uderza w zasadnicze dla wzorca przekonanie o jedności narodowej, powszechnym poświęceniu, prymacie uczuć patriotycznych i zbiorowych nad indywidualnymi i „cywilnymi”. (…)
Choć pozornie cała literatura popaździernikowa o powstaniu ma charakter polemiczny wobec tradycyjnych wyobrażeń, to jednak czysta dekonstrukcja objawia się stosunkowo rzadko (…). Stosunek Stanisława Rembeka, Jarosława Iwaszkiewicza, Tadeusza Konwickiego czy Władysława L. Terleckiego i Witolda Zalewskiego do tradycji był bowiem pozytywny – podobnie jak ich stosunek do wartości, które kultywował wzorzec. Wprowadzana przez nich dekonstrukcja zwraca się zatem nie ku wartościom narodowym, ale ku wzorcowi jako ich nośnikowi, przeciwko zawartym w nim procesom mitologizacji. Obiektem ataku nie jest tu przeszłość narodowa, ale sposoby, w jakie się o niej opowiada.

Paulina Małochleb, „Filtry i klisze. Powstanie styczniowe literaturze polskiej po 1956 roku

Ta ambiwalencja, poszukiwanie sensu charakteryzuje właściwie całą literaturę polską, powstałą w momentach trudnych dla narodu. Takim przekazem jesteśmy karmieni od najmłodszych lat i on staje się podwaliną do rozumienia każdego przełomowego momentu w historii naszego kraju. Nic nie jest tylko dobre lub tylko złe. Wszędzie jest jakieś „ale”. Problem polega na tym, żeby to „ale” zobaczyć, a potem sobie z nim poradzić, nie wylewając dziecka z kąpielą.

Kiedy patrzę na dzisiejsze dyskusje dotyczące relatywnie niedawnej przeszłości, widzę, że nadal utrwalamy wzorce. Szkoda.

Mała, ale ciekawa, dygresja

Prof. Wiesław Rzońca, podczas wspomnianej na początku konferencji, opowiadał o prawdzie historycznej w Fortepianie Szopena i mitotwórczej roli utworu. Żyjemy bowiem wizją fortepianiu narodowego mistrza wyrzucanego przez rosyjskich pachołków na bruk, roztrzaskującego się na małe kawałki, niczym obraz niepodległej Polski po klęsce powstania styczniowego. Tymczasem opisywane wydarzenie niezupełnie tak wyglądało. Po nieudanym zamachu powstańców na namiestnika Teodora Berga, na którego z jednego z okien kamienicy Zamoyskich przy Krakowskim Przedmieściu zrzucono bombę, władze carskie przeprowadziły w budynku akcję odwetową. Wdzierano się do mieszkań, rabowano lub niszczono mienie. W jednym z mieszkań znajdował się fortepian, na którym Fryderyk Chopin grywał przed wyjazdem z Warszawy. Oczywiście Norwid nie wymyślił sobie tego, jak wyglądały działania Rosjan, tylko upoetycznił powszechną relację z tego wydarzenia. I właśnie jego poemat wszedł do naszego narodowego myślenia. A jaka prawdziwa wersja?

Po pierwsze choć faktycznie wyrzucano różne przedmioty przez okna, to nie na Krakowskie Przedmieście, jak głosiła wieść, a na dziedziniec. Trakt musiał być bowiem przejezdny. Po drugie, okna w kamienicy były zbyt małe, żeby mógł się tam zmieścić fortepian:

I znów widzę, acz dymem oślepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzęt podobny do trumny
Wydźwigają… runął… runął… — Twój fortepian!

Prof. Rzońca wyjaśniał, że fortepian Chopina nie wyrzucono, tylko zepchnięto ze schodów. Owszem, ucierpiał, ale nie roztrzaskał się – połamały mu się drewniane nóżki. Po całym wydarzeniu fortepian oddano do naprawy, a potem sprzedano. W dodatku nie był to fortepian, na którym grał mały Frycek (a o nim myślał Norwid, pisząc wiersz), tylko instrument, na którym okazjonalnie grał młody Chopin.

Już kiedyś podawałam kilka przykładów na to, jak skutecznie literatura zawładnęła pamięcią historyczną. To kolejna opowieść do kolekcji.

***

Konferencja „Powstanie Styczniowe. Historia – Literatura – Kultura” odbyła się 20 stycznia 2023 r., a zorganizowały ją Muzeum Fryderyka Chopina oraz Pracownia Historii Dramatu 1864-1939 UW.

***

Jeśli chcesz poczytać jeszcze więcej o powstaniu styczniowym, zajrzyj do Wernisażerii, gdzie Kamila Tuszyńska opisuje wystawę „Miłość i obowiązek. Powstanie styczniowe 1863” w Pałacu pod Blachą w Warszawie.

A jeśli myślisz, że powstanie styczniowe Cię nie dotyczy, to jeśli jesteś żoną lub mężem i nosisz obrączkę na prawej dłoni, możesz się zdziwić, jak bardzo jednak dotyczy.

Obraz: Stanisław Witkiewicz, Ranny powstaniec, 1881

***

Jeśli spodobał Ci się ten tekst, możesz postawić mi kawę. Ja bardzo lubię kawę i piję jej dużo. Przyda się, żeby mi się przyjemniej pisało. Dziękuję.

zarys filiżanki

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *