fbpx
Okładka książeczki "Bambo" Juliana Tuwima
Artykuły,  Język,  Kultura,  Literatura

Kolonizowanie literatury

Co robią kolonizatorzy?
Zagarniają ziemię. Osadzają na niej swoją władzę. Każą tubylcom wyznawać swoją wiarę. Każą przyjmować swoje wartości. Deprecjonują zaś te zastane. Podobnie zachowują się niektórzy recenzenci, krytycy, badacze, czytelnicy i wydawcy wobec tekstów literackich z przeszłości (bliższej i dalszej). Kolonizują literaturę.

Bierze taki człowiek książkę i wydaje wyrok: “Ten tekst jest rasistowski, homofobiczny, mizoginistyczny, bigoteryjny itp”. Oczywiście czasem tak jest.

Jednak w większości teksty z przeszłości zostały napisane z wrażliwością i świadomością z przeszłości. Treści, uprzedzenia, postawy tam zawarte wynikają nie ze złego charakteru autora, ale z ogólnego charaktery czasów, w jakich żył.

W każdej epoce były rzecz jasna forpoczty ewolucji psychicznej (że zacytuję Wacława Nałkowskiego). W każdej epoce te forpoczty w pewnym momencie zmieniały się w troglodytów (to znów Nałkowski).

Ot, choćby Konopnicka. Zostawiła męża. Uniezależniła się od dzieci. Miała licznych adoratorów. Dzieliła życia z Marią Dulębianką. A jednocześnie: zerwała relację z chorą psychicznie córką; drugiej córce utrudniała karierę aktorską; ostentacyjnie wyszła z sali podczas Kongresu Kobiet, gdy młoda Nałkowska wołała “Chcemy całego życia!” (jej wystąpienie dotyczyło wolności seksualnej kobiety).

A Sienkiewicz? W Listach z Ameryki potępiał stosunek kolonizatorów wobec rdzennej ludności. W Listach z Afryki, pisanych u kresu życia, z niemal pogardą wypowiadał się o tubylcach.

Itd., itp.

Kolonizowanie literatury to odczytywanie tekstów z przeszłości bez ich kontekstu, narzucanie im współczesnej perspektywy i ocenianie według niej.

Nie idźmy tą drogą. Nie deprecjonujmy zwłaszcza dawnych książek, wytykając im z moralną wyższością postawy, które dla ludzi tamtych epok były normą.

To, że my mamy większą świadomość, że wiemy więcej, wcale nie oznacza, że oni byli gorsi.

Być może stanie się tak, że Murzynek Bambo przestanie być czytany dzieciom. Mamy już inną wrażliwość, a w polskich szkołach uczą się nie tylko białe dzieci i nie tylko z Europy. Taka kolej rzeczy jest, według mnie, normalna. Ale twierdzenie, że ten wierszyk jest rasistowski, to dla mnie kuriozum i przejaw właśnie kolonializmu literackiego.

Nie mam zamiaru tylko z tego powodu, że książka zawiera treści dziś odrzucane, zabraniać jakichś lektur. Te, które mogłyby przynieść jakąś szkodę, warto wydawać z przypisami, zrozumiale napisanymi opracowaniami.

Ta moralna wyższość, jaką wobec dawnych tekstów literackich prezentują niektórzy czytelnicy, kojarzy mi się z pogardą białych misjonarzy wobec wierzeń Afrykanów.

Posłużę się też swoim przykładem. 10 lat temu napisałam serię dla 8-latek “Klub Księżycowej Bransoletki”. Jakiś czas temu zaczęłam czytać pierwszą część swojej córce (miała wtedy prawie 7 lat). Jest tam m.in. scena, w której dzieci przygotowują występ taneczny i są podzielona na trzy grupy: krakowiacy, Japończycy, rdzenni mieszkańcy Ameryki (kiedyś napisałabym – Indianie). Grupy te tańczą w charakterystyczny dla siebie sposób i w charakterystyczny sposób. Pojechałam stereotypami. Dziś bym już tak nie napisała*.

Czy ta książka jest szkodliwa? Znam szkodliwsze. A tak serio, to akurat przy tej scenie opowiedziałam córce o tym, jak teraz rdzenne ludy Ameryki podchodzą do takiego wykorzystywania ich kultury i co się zmieniło.

Podobnie tłumaczę dzieciom Murzynka Bambo, opowiadając, że to stary wiersz, że kiedyś widok osoby o czarnym kolorze skóry był w Polsce rzadkością, że słowo “murzyn” było zwykłym określeniem (choć tak, do osób z Afryki podchodzono stereotypowo) i tak teraz nie mówimy. Podobnie wytłumaczę dzieciom za jakiś czas, że “kutasik” w dawnych tekstach to nie męskie przyrodzenie, a frędzel i teraz tak nie mówimy.

Zanim oburzysz się na użycie jakiegoś określenia w dawnej książce, czy na jakiś pogląd lub zachowanie bohaterów, zadaj sobie pytanie o intencję i kontekst. Bo tak, może zdarzyć się, że chodziło o poniżenie i zdeprecjonowanie. Ale równie dobrze coś mogło być dla bohatera z początku XX w. zupełnie neutralne.

Doprecyzuję, że nie chodzi o to, że teraz mamy pochwalać wszelkie postawy, zachowania i przekonania, o których czytamy w klasykach sprzed 70 czy 150 lat. Chodzi o to, żeby nie podchodzić do literatury jak do podbijanej ziemi – wszystko, co rdzenne, to prymitywizm, a my jesteśmy przedstawicielami wyższej cywilizacji.

Swoją drogą, gdy przyglądam się różnym dyskusjom dotyczącym lektury czy tego, co czytają dzieci, jak również “przepisywania tekstów klasycznych na język inkluzywny”, zauważam, że najbardziej dostaje się literaturze od 2. połowy XIX w. do czasów najnowszych. Bo niby antyk czy barok, a nawet oświecenie były takie inkluzywne? Dlaczego najbardziej dostaje się literaturze przełomy XIX i XX w.? Mam swoją teorię na ten temat. Wydaję mi się, że to przez język, który jest bardziej zrozumiały niż ten XVIII-wieczny i wcześniejszy.

A propos języka.

Język się zmienia. To, co kiedyś było neutralne, dziś możemy odbierać jako obraźliwe. To, co kiedyś było wulgarne, dziś jest dla nas neutralne. Wszystko przez przesunięcia znaczeniowe. Słowa same w sobie nie są złe ani dobre. Dopiero sposób ich użycia, kontekst, intencja nadają im kwalifikację moralną.

Na przykład. Nie cierpię, gdy mówi się do mnie “Agniecha”. Jeśli o tym powiem i poproszę, żeby nie używać wobec mnie tej formy, a ktoś zignoruje moją prośbę, będzie to dla mnie coś przykrego. Jest natomiast tysiąc innych Agnieszek, dla których ta forma jest obojętna.

W polszczyźnie słowo “murzyn” ma negatywny kontekst, podobnie jak “żyd”. Wszystko za sprawą stereotypów związanych z grupami, które te słowa opisują. O ile “murzyna” jesteśmy w stanie zastąpić, o tyle “żyda” już nie i od intencji mówiącego oraz kontekstu będzie zależało, czy określenie to będzie odebrane jako obraźliwe czy nie.

Nie istnieje język całkowicie inkluzywny, równościowy, wolny od stereotypów, neutralny, nienacechowany, który opiera się na faktach, a nie na emocjach.

Język istnieje tak, jak używają go ludzie. A ludzie nie są całkowicie inkluzywni, równościowi, wolni od stereotypów, neutralni, nienacechowani, opierający się na faktach, a nie na emocjach.

Można starać się wyrażać w sposób jak najbardziej inkluzywny, równościowy. Zwracać uwagę na to, żeby jak najmniej posługiwać się stereotypami, a w opisach wydarzeń uświadamiać sobie swoje emocje, by nie przenosić ich w sposób znaczący na komunikat.

Język służy do komunikacji, do budowania relacji. Jeżeli będziemy o tym pamiętać, w naturalny sposób nasz język zbliży się do postulowanej inkluzywności, równości. Postulowanie języka bez stereotypów i emocji to utopia.

Na przeciwko mnie stoi człowiek. Moim celem jest porozumienie z nim, nawiązanie relacji (co nie zawsze oznacza zgodzenia się z nim), a nie to, żeby mój język był poprawny, inkluzywny, prosty, wyszukany czy jakikolwiek inny.

Takie podejście do języka może pomóc również w kontekście kolonizowania literatury. Za każdym tekstem stoi człowiek. O jego intencje pytajmy. Bo tak naprawdę tak jak Joey z “Przyjaciół” każdemu zdaniu potrafił nadać kontekst seksualny, tak samo każdemu tekstowi można nadać wydźwięk wykluczający.

* I jeszcze jedno. Jednym z przejawów kolonizacji literatury, ale również podchodzenia do niej jako do filmu profilaktycznego, jest cenzurowanie i przepisywanie starych tekstów, które są czytane do dziś. Np. kryminałów Agaty Christie. O ile przepisywanie przez żyjącego autora jest, według mnie, jak najbardziej na miejscu, to takie działanie wobec tekstów pisarza czy pisarki nieżyjących, uważam za szkodliwe.

Katarzyna Wężyk (w takim sobie artykule na podstawie dwóch książek o wątpliwej wartości merytorycznej) ciekawie komentuje to zjawisko:

Mam też wątpliwości co do tego, komu rzeczywiście służy „uwrażliwianie” klasyki według dzisiejszych językowych standardów. Przechrzczenie dziewczyny Bonda Pussy Galore na Patricię Gal nie zmieni bowiem faktu, że lata 50. były potwornie seksistowskie, podobnie jak wycięcie „pięknych białych zębów” z „grzecznego uśmiechu” czarnego kelnera z kryminałów Christie nie zlikwiduje problemów brytyjskiego kolonializmu. Za to wzmacnia prawicowe mity o rzekomo sielankowej przeszłości. Bo młody czytelnik takich retuszy może się zastanawiać, o co właściwie walczyły feministki, ruch praw obywatelskich czy osoby LGBT, jeśli ówczesna rzeczywistość od naszej różniła się tylko kostiumem.
Potrzebujemy tego uczucia absmaku, które się pojawia, gdy trafiasz na dialog czy bohaterkę podane w sposób, który dziś by nie przeszedł – choćby po to, żeby docenić, jak wiele się od starych, nie za dobrych czasów zmieniło. I jakich to wymagało nakładów sił.

K. Wężyk, Cel uświęca środki, ale czy poprawiając Dahla i uwrażliwiając Bonda nie wylewamy dziecka z kąpielą?, “Książki. Magazyn do Czytania” 2023, nr 2.

Proszę, nie kolonizujmy literatury.

Jeśli podobał Ci się ten tekst, możesz mi postawić kawę w buycoffe.to 🙂 Dziękuję.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *