Klub Księżycowej Bransoletki
Ta seria była pierwszą i jak na razie jedyną próbą beletrystyki dla dzieci, a konkretnie dla dziewczynek 7+. Wcześniej w ogóle nie podejrzewałam, że potrafię pisać takie teksty i że sprawi mi to tyle frajdy (choć na pisarską sławę to się nie przełożyło).
Dostałam od koleżanki pracującej w wydawnictwie propozycję, żeby napisać próbkę książki dla dziewczynek w wieku 7-9 lat. Miały być przyjaciółki, miało być prosto, edukacyjnie, nieco moralizatorsko, codziennie. Do książki miała być też dołączona bransoletka z zawieszką, a przy każdej kolejnej części miała pojawiać się nowa ozdoba. Trzeba więc było wymyślić taką fabułę, żeby dodatek w postaci bransoletki miał sens i łączył czytelniczki z serią. Taki pomysł miało wydawnictwo.
Napisałam więc próbkę prostej opowieści i tak oto powstała seria “Klub Księżycowej Bransoletki”.
Od razu uprzedzę, że seria ta nie aspirowała do bycia na tyle ambitną, by można ją było nominować do nagrody IBBY (o tym, czym ona – tutaj). A ja przy takiej pierwszej próbie nie wiedziałam jeszcze, co można by zrobić, żeby książka dla dzieci była popularna i ambitna jednocześnie (a takie pisze na przykład Marcin Szczygielski). W dodatku musiałam się wstrzelić w zapotrzebowanie wydawcy. I z mojej perspektywy ze swojego zadania się wywiązałam. Powstała przyjemna opowieść o codzienności dziewczynek we wczesnej szkole podstawowej, z ich typowymi problemami i radościami, z ukrytymi w przygodach przesłaniami. Całkiem sprawna literatura środka.
Dygresja o wydawaniu książek. Nie wiem, czy macie świadomość, że książki bardzo często powstają właśnie na zamówienie. Jest zapotrzebowanie na jakiś temat (na przykład głośny społecznie albo podpatrzony u jakiegoś zagranicznego wydawcy) i szuka się autora, który go podejmie. Czasem od razu wiadomo, kto będzie pisał książkę, czasem autorzy proszeni są o próbki. I nie jest to absolutnie nic przynoszącego ujmę. Wiele bardzo dobrych tekstów powstało właśnie w taki sposób.
Seria sprzedawała się średnio, mimo pozytywnego odbioru tych, którzy po nią sięgnęli (opinie z Lubimy Czytać tutaj). Trzeba jednak po książkę sięgnąć. A jednym z jej elementów, który do tego zachęca lub nie jest okładka. Przyznam, że te wyjątkowo mi się nie podobają. Za to ilustracje w środku, czarno-białe, utrzymane nieco w konwencji mangi, bardzo pasują do tekstu.
Dygresja o okładkach i ilustracjach. Kiedy zaczęłam pracować w wydawnictwie przekonałam się, że finalna okładka to pewna wypadkowa wielu gustów osób nad nią pracujących (redaktor prowadzący, ilustrator, grafik) oraz oceniających (na przykład na kolegiach redakcyjnych). Autor książki często nie ma wpływu na to, kto zilustruje jego tekst ani jak będzie wyglądała okładka. Dobrze to i źle jednocześnie. Z perspektywy redaktora mogę powiedzieć, że kolejna osoba do akceptacji okładki może być dodatkowym kłopotem. Zwłaszcza kiedy autor ma swoją wizję i za nic nie chce posłuchać rad tych, którzy niejedną książkę już na rynek wypuścili. A, jak wiadomo, gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Z drugiej strony wiem, co czuje autor, kiedy szata graficzna jest zupełnie odmienna od jego oczekiwań… Nigdy nie zadowoli się wszystkich.
Tymczasem seria “Klub Księżycowej Bransoletki” błąka się gdzieś jeszcze po taniej książce, a wznowienie nie jest przewidywane.