fbpx
Artykuły

Jak kontekst wpływa na lekturę tekstu

Oj, wpływa. Każdy z nas ma takie doświadczenie – na to, jak odebraliśmy jakiś tekst wpłynęło to, w jakiej sytuacji wówczas się znajdowaliśmy, jakie inne teksty wtedy czytaliśmy (przed, w trakcie, po lekturze), z jakiego powodu czytaliśmy dany tekst.

Wystarczy choćby popatrzeć na swój stosunek do klasyki literatury. Wcale nie rzadko spotykam się z historią, że ktoś męczył się z książką w szkole, a gdy sięgnął po nią już jako osoba dorosła, zachwycił się nią. Tu przede wszystkim działa kontekst powstania dzieła – klasyki przerabiane przez nastolatków nie powstawały jako książki dla młodzieży, a dla dorosłych. Drugi kontekst, to przymus czytania i rozliczania tego czytania na ocenę. Jak ktoś nie lubi czytać, to oceną nie przekona się go do przeczytania Nad Niemnem, nawet we fragmentach.

Chciałam się w tym tekście podzielić moimi całkiem świeżymi doświadczeniami czytania i odbierania tekstu w kontekście. Może zainspiruje to również Ciebie, żeby zwrócić uwagę na to, jak teraz czytana książka współgra z tym, co Cię otacza, na co zwracasz uwagę.

Takie podejście może również wesprzeć nauczycieli w ich bojach o to, by uczniowie czytali lektury.

Kontekst: Tu byli, tak stali i Tu byli, tak stali


Kiedy czytałam jednocześnie dwie książki: Tu byli, tak stali Gabriela Krauzego oraz Tu byli, tak stali Jakuba Nowaka ciekawe było dla mnie obserwowanie, jakie refleksje przychodzą do mnie, gdy jedną książkę umieszczam w kontekście drugiej.

Ale też zdałam sobie sprawę, jakiego typu opowieści nie lubię. A właściwie, że lubię opowieści, a nie żywe obrazy czy tekst zbudowany na zasadzie szopki krakowskiej (wyjątkiem jest tu Wesele Wyspiańskiego).

Mimo że To przez ten wiatr w kilku miejscach mnie irytowało, jest to niewątpliwie powieść pełną gębą – historia, która ma kompozycję, która do czegoś prowadzi, gdzie po drodze możemy się zatrzymać na chwilę refleksji, a potem znów dać się porwać opowieści.

To książka oparta na prawdziwej historii wyjazdu Heleny Modrzejewskiej z synem Rudolfem i mężem Karolem Chłapowskim oraz z Julianem Sypniewskim (i jego żoną oraz dwójką dzieci), Łucjanem Paprockim i Henrykiem Sienkiewiczem do Stanów Zjednoczonych i ich próby prowadzenia tam farmy w Kalifornii. Oczywiście autor bierze fakty i dostosowuje je do swojej opowieści, która staje się fikcją literacką, a nie biografią czy reportażem.

Najpierw zaczęłam czytać Tu byli, tak stali. To również historia oparta na faktach – tym razem biografii autora. Brytyjczyka, dziecka polskich imigrantów z inteligenckiej i artystycznej rodziny. Bohater, Gabriel, opisuje fragment swojego życia, kiedy był bandytą i kradł, a jednocześnie studiował literaturę angielską na uniwersytecie.

W tej historii początku coś mnie uwierało, ale dopiero kontekst książki Jakuba Nowaka uzmysłowił mi, o co chodzi.


Konstrukcja tekstu Krazuzego kojarzy mi się nie tylko z żywymi obrazami, ale i storiskami czy randomowymi zdjeciami/filmikami wrzucanymi przez nastolatki na Ig czy TT. (Znajoma 13-nastolatka pokazała mi kiedyś swój feed na Ig – rozmazane zdjęcia, same hasztagi, sytuacje z d*py – i tysiące polubień. Tu miałam ukłucie zazdrości 😉 ).

Ziom – tu byłem na chapaniu, a tu kupiłem zioło i się zjaraliśmy, ale laskę wyhaczyłem – poszliśmy do niej na kwadrat, a wiesz, że tego kropnęli, a tego pały zwinęły, Nietzsche wiedział, co to znaczy życie poza moralnością, my tu właśnie tak żyjemy, żyć szybko – poza dobrem i złem, żyje się po to, żeby żyć, chcę się nachapać, żeby się stąd wyrwać, mam licencjat z anglistyki i brylanty na zębach, moi rodzice mieli ze mną prze*&ane, tak się upaliłem, że nie przyjechałem malować z ojcem jajek jak co roku, o, zburzyli blokowiska i postawią tu nowobogackie apartamentowce.

Właśnie streściłam książkę.


Ta szopkowatość tekstu Krauzego okazała mi się w całej okazałości, kiedy zanurzyłam się w powieść Nowaka (i tak, świadomie jedną książkę nazwałam tekstem, a drugą powieścią). Historia, w której nie czytam co chwila plotek z blokowiska, nie pytam co chwila „Ale po co mi ta informacja?”, która nie znudziła mnie w połowie (a chyba również autorowi, bo Tu byli, tak stali dostaje przyspieszenia w 3/4, jakby autor przypomniał sobie, że kiedyś książkę trzeba skończyć).

Uzmysłowiłam sobie wtedy, że nie lubię czytać anegdot ułożonych w formę sugerującą całość. Dlatego też nie jestem fanką prozy Marcina Wichy.

Lubię za to historie, nawet krótkie, opowieści, które nie są tylko anegdotą pretendującą do bycia prawdą objawioną.

Wolę się zanurzyć i płynąć.

Myślę, że te wszystkie moje uświadomienia sobie mogłyby się nie wydarzyć albo wydarzyć dużo później, gdyby dwie opisane książki nie były przeze mnie czytane obok siebie.

I tak sobie dumam, że gdyby „ramoty z lektur” zestawić z tym, co jest teraz dla młodzieży aktualne, nawet z pastą, nawet z filmikiem z TT, to całkiem ciekawe odkrycia mogłyby z tego wyjść.

Kontekst: Arystoteles i Dante odkrywają tajemnice wszechświata i wiersze Mirona Białoszewskiego

Drugie odkrycie to zestawienie młodzieżówki (całkiem niezłej) Arystoteles i Dante odkrywają tajemnice wszechświata z… poezją Mirona Białoszewskiego.

Powieść Benjamina Sáenza przeczytałam, ponieważ wybrałam ją sobie do jednego z tematów Szkoły Świadomego Czytania dla zaawansowanych – „Boska komedia” vs „Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata”. Klasyka literatury i książki, które czyta młodzież.

Dante Alighieri jako kontekst to wiadomo. Ale co z tym Białoszewskim? Wystarczył jeden element spajający. Jeden z bohaterów powieści, piętnastoletni chłopak Ari (to od Arystotelesa) ma koszmary, jego ojciec również. Kiedy historia zaczyna się rozsupływać, pojawiają się też dobre sny. Ari stwierdza:

Czasami wydaję mi się, że nie dopuszczam do siebie świadomości tego, o czym myślę. To może nie ma sensu, ale dla mnie jest bardzo sensowne. Wydaje mi się, że nasze sny biorą się z tego, że myślimy o pewnych rzeczach, nie zdając sobie z tego sprawy – a te rzeczy, cóż, potem wydostają się z nas właśnie w snach. Może jesteśmy jak zbyt mocno napompowane opony. Powietrze z nas wycieka. Tym właśnie są sny. (…) Może ten sen wziął się ze wspomnienia. Sny nie biorą się z niczego.

I akurat krótko po tym, jak czytałam ten fragment, byłam w Muzeum Literatury m.in. na wystawie „Patyk, na który nawija się niebo”. O Mironie Białoszewskim – wystawie, która wprowadza w świat poetyckich metafor artysty. Mała ta wystawa. Instalacja Wojciecha Bąkowskiego, nagrania wypowiedzi Białoszewskiego i rękopisy wierszy poety. A wśród nich ta fraza:

U siebie w Polsce po podróży
Budzę się
Po co mam jeździć?
Przecież mi się tyle śni.

I jeszcze taka:

Śniła mi się Laura Pytlińska,
że cudzych snów słuchała przez grzeczność
swoich nie miała, zrezygnowała
przez pogardę

Od razu przypomniałam sobie te nastoletnie rozważania o śnie i o tym, jaką funkcję pełnił w książce Sáenza. Ari śni i zastanawia się nad swoimi snami, które są dla niego zagadką. Rozwiązuje się ona post factum – gdy wraz z bohaterem dochodzimy do prawdy (fakt, że tylko częściowej) o nim samym.

Sny mają znaczenie – albo inaczej: snom nadajemy znaczenie. Albo jeszcze inaczej – chcemy, żeby sny coś znaczyły. Bo jeśli nie znaczą, to czy w takim razie jest w nas samych coś co nie ma znaczenia? I czy ta świadomość jakoś na mnie wpływa?

W wierszach Białoszewskiego sen raz jest czymś pożądanym, wręcz lepszym niż jawa. Innym razem – czczą opowieścią, której nie warto poświęcać swojego czasu.

W powieści sny niewątpliwie mają znaczenie. I męczą bohaterów, dopóki nie rozwiążą danej sprawy. Dopóki to, co nieświadome nie stanie się świadome.

Gorzej, jeśli nie potrafimy nadać im sensu i nigdy nie odnajdziemy ich znaczenia w naszej świadomości.

Być może wtedy są czcze i zasługują na pogardę?

Rozmyślając nad istotą snów, Ari dochodzi do wniosku, że jest to na tyle ciekawy temat, że może mu się nawet poświęcić i zacząć studiować myśl Freuda. Tak, dla Freuda każdy sen miał sens. Bo sens to bezpieczeństwo. To rama dla chaosu. Bo jeśli nie wiemy – boimy się. A jeśli ten strach staje się coraz większy, zamienia się w agresję.

Coś takiego dzieje się z Arim. Nie wie. Boi się. Lęk zamienia się w agresję.

Gdyby jednak swoje sny potraktował z pogardą, jak Laura Pytlińska (postać rzeczywista, córka Marii Konopnickiej, aktorka, której zawód przynosił wstyd matce)? Czy zakończyłby swoją podróż w poszukiwaniu tajemnicy wszechświata? Czy błąkałby się bez przewodnika, bez drogowskazów?

A z drugiej strony:

Po co mam jeździć?
Przecież mi się tyle śni.

Kiedy sen jest tak przyjemny, że nie chcemy się z niego obudzić.

Relacja do snów układa mi się teraz następująco:

Sen jako czcze obrazy nie mające odniesienia do życia i wprowadzające tylko zamęt. W związku z tym zasługują na pogardę i odrzucenie.

Sen jako atrakcyjniejsza wersja życia na jawie. Nawet jeśli nie zawsze przyjemna. Rzecz pożądana.

Sen jako drogowskaz albo zagadka domagająca się rozwiązania. Niczym biblijna wdowa naprzykrzająca się sędziemu, dopóki ten nie rozpatrzy jej sprawy. Rzecz męcząca, acz na końcu pożądana, bo ukazująca sens w pozornym chaosie.

Nie wiem, która jest moja.

I pomyśleć, że do tego doprowadziła mnie lektura powieści młodzieżowej i wizyta na niewielkiej wystawie.

Lubię konteksty.

***

Jeśli podobał Ci się ten tekst, możesz zaprosić mnie na kawę:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *